Zakład Medycyny Sądowej wciąż nie przesłał prokuraturze opinii w sprawie ludzkich szczątków znalezionych w ostatni marcowy weekend na działce przy ul. Kępa Tarchomińska. Biegli mieli określić, jak i kiedy zginęła ofiara oraz porównać próbki z DNA zaginionej w styczniu Moniki Traczyńskiej. Choć oficjalnych wyników nie ma, śledczy są pewni, że to właśnie ciało zaginionej dziewczyny i postanowili się nie dublować. - Początkowo sprawę uprowadzenia prowadziła śródmiejska prokuratura, a my zajmowaliśmy się sprawą ujawnionych zwłok. W piątek prokuratura z Kruczej przejęła nasze śledztwo i będzie je prowadziła równolegle ze swoim - mówi Artur Oniszczuk, szef prokuratury na Pradze-Północ. To, że właśnie Monika została zakopana w chaszczach na Tarchominie, uprawdopodobniają znalezione na miejscu ubrania, włosy, sztuczne paznokcie i aparat ortodontyczny, dokładnie taki, jaki nosiła dziewczyna. Wciąż jednak nie wiadomo, dlaczego ktoś miałby chcieć ją zabić.
Zobacz też: Warszawa. Dachowanie przy Prymasa
Stołeczni policjanci z wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw, którzy zajmują się sprawą Moniki, mają swoją teorię. - Ta dziewczyna prowadziła bardzo ryzykowny styl życia. Od kilku lat była prostytutką z tzw. pigalaka - mówi nam jeden z kryminalnych. Niewykluczone, że śmierć Moniki to wynik porachunków gangsterów, którzy walczyli o strefy wpływów na śródmiejskich ulicach. Któryś z bossów mógł także w ten sposób się na niej zemścić za to, że chciała odejść i zacząć normalne życie. - Bierzemy pod uwagę również, że mógł ją zabić narwany klient - mówi policjant. Albert Herzyk, narzeczony zaginionej, nie wierzy, że jego dziewczyna pracowała na ulicy. - Wydawała się spokojną i normalną dziewczyną. Tańczyła na rurze w klubach i chodziła na siłownię, ale na odległość mogłem nie wiedzieć wszystkiego - mówi mężczyzna, na co dzień mieszkający pod Poznaniem.