Wielka tragedia rodziny z Mikanowa: pan Grzegorz został sam z 7 dzieci

2015-10-06 4:00

Koszmarny wypadek na niestrzeżonym przejeździe kolejowym nie tylko pozbawił życia dwójkę ludzi. Zrujnował też życie tych, którzy w rozpaczy i żałobie opłakują śmierć bliskich. W zeszłym tygodniu opisaliśmy, jak matka razem z synem wjechali prosto pod rozpędzony pociąg. Teraz jej mąż nie wie, jak ma sobie bez niej poradzić. Został sam z siódemką dzieci!

Jolanta Domańska (+47 l.) zginęła, kiedy w pośpiechu zawoziła swojego ukochanego syna Bartka (+20 l.) do pracy. Młody mężczyzna dopiero od trzech dni był zatrudniony we włocławskim Anwilu. Bardzo nie chciał się spóźnić.

Oboje zginęli na niestrzeżonym przejeździe, blisko ich domu. Domu, w którym teraz pozostał Grzegorz Domański (53 l.) i jego dzieci. Trójka jest już dorosła. Dalej pozostaje jeszcze siódemka - najmłodsza Mariolka ma 7 lat, najstarszy Łukasz 17.

- Kochanie, nie zawiodę cię, wychowam nasze dzieci - mówi mężczyzna, szlochając nad zdjęciem żony. Wie, że musi sobie poradzić, choć nie do końca ma pojęcie jak. - Ja zawsze pracowałem i zarabiałem. Niewiele, bo niewiele, ale jakoś starczyło. Jola zaś zajmowała się domem. Nie umiem nawet nic ugotować do jedzenia - przyznaje ojciec.

Na razie pomagają mu starsze córki, ale one mają już swoje życie. Kto mu więc pomoże? Na pewno nie państwo, bo pani Jola nigdy nie pracowała, nie była ubezpieczona, więc dzieciom nie należy się nawet renta po jej śmierci.

- Będzie ciężko, ale muszę dać radę. Muszę być aniołem i wychować nasze dzieci. Nie pozwolę, aby sąd mi je zabrał - deklaruje nam mężnie Grzegorz Domański.

Zobacz: Tragiczny wypadek na S8. Zginął mężczyzna. Kobieta oraz 3-letnie dziecko w szpitalu

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki