Cała historia zaczęła się 37 lat temu, kiedy ks. Jerzy był proboszczem parafii w okolicy Sieradza. Podczas kolędy matka oskarżonego poprosiła go o pomoc, motywując ją trudną sytuacją rodzinną. Pleban wspierał ją miłosiernie przez jakiś czas. Pewnie zapomniał już o biednej parafiance, gdy w 2008 r. przypomniał mu o niej jej syn Dariusz G. Żalił się na nędzę i choroby. Słał listy, telegramy, dzwonił. Rzekomo dopadł go nowotwór, potrzebował kosztownej chemioterapii, przeszczepu organów wewnętrznych, rehabilitacji w Polsce, Czechach i Szwajcarii. Nieszczęścia sypały się na niego kaskadami. Żalił się księdzu, że zmarła mu żona Małgorzata i nie ma grosza na pogrzeb, córka potrzebuje pieniędzy na studia.
Naiwny ksiądz słał pieniądze, a kiedy mu ich zabrakło, pożyczał od krewnych i znajomych. Na konto córki Dariusza G. wpływały przelewy opatrzone tytułami: "Na chemioterapię - 9 tys. zł", "Na nierefundowaną chemioterapię - 4,5 tys. zł", "Na przeszczep trzustki - 9,5 tys. zł".
Dopiero w ubiegłym roku policjanci z Łodzi zostali powiadomieni o oszustwach, których ofiarą miał paść ksiądz. Zatrzymali Dariusza G. Okazało się, że nigdy poważnie nie chorował, jego żona żyje, a córka nie studiowała. Mężczyzna przyznał się do winy. Jego córka idzie w zaparte i twierdzi, że nie znała nawet ks. Jerzego S. Śledczy jej nie uwierzyli. Proces pary oszustów został utajniony.