Zabił go krach na giełdzie

2007-09-13 22:32

- Kiedy będę odchodzić z tego świata, wszyscy będą o tym mówili, bo zrobię to z hukiem - zapowiadał 56-letni Andrzej N. ze Szczecina.

Nikt nie podejrzewał, że niedawny krach na warszawskiej giełdzie pchnie go do ostatecznego kroku. A jednak zrobił to, co obiecał. Antyterroryści na dachu wieżowca, policyjny psycholog. Trzy godziny negocjacji z Andrzejem N., który grozi samobójstwem. W końcu forsują drzwi jego mieszkania na jedenastym piętrze. Wtedy wybucha zastawiona przez desperata benzynowa pułapka. Huk i kłęby czarnego dymu. Policjantom nie udaje się obezwładnić mężczyzny. Andrzej N. wyskakuje przez okno i zawisa na stalowej linie obwiązanej wokół szyi. Koniec liny przymocował wcześniej do kaloryferów.

Klęska negocjatorów

Te dramatyczne wydarzenia rozegrały się miesiąc temu, 13 sierpnia. Dziś prokuratura prowadząca śledztwo nie ma wątpliwości: policjanci nie popełnili błędu ani w negocjacjach, ani podczas akcji.

- Osiem osób odniosło obrażenia, funkcjonariusze są poparzeni - mówi prokurator Jolanta Śliwińska z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie. Dr Marek Cupryjak, jeden z najlepszych w Polsce policyjnych negocjatorów, szkolący adeptów do takich zadań, mówi wprost: - To klęska negocjatorów, ale nie można szukać winnych. Zdarzają się sytuacje nieprzewidywalne. Taką był ten wybuch.

Przepuścił milion złotych

Andrzej N. pływał na zagranicznych kontraktach jako pierwszy oficer pokładowy. Świetnie zarabiał, nie nadużywał alkoholu. Dlaczego nie chciał żyć? Marynarz namiętnie lokował pieniądze na giełdzie - dowiedział się "Super Express". Odmawiał sobie wszystkiego: miał w szafie jeden zużyty garnitur, jeździł maluchem z dziurawą podłogą, za tysiąc złotych. Całą duszę zaprzedał hazardowi, ale od zawsze prześladował go pech.

- W kwietniu przegrał 80 tysięcy złotych z ostatniego kontraktu. W ciągu dziesięciu lat puścił z dymem blisko milion! Wciąż był bez pieniędzy, zawsze pożyczałem mu na bilet, bo nie miał jak dojechać na statek.

Krach na giełdzie

Ostatni, gigantyczny krach na giełdzie odebrał mu chęć do życia - wspomina Marek, przyjaciel Andrzeja N. (pragnie pozostać anonimowy). Kiedy na początku sierpnia akcje zaczęły lecieć na łeb na szyję, ciarki po plecach przechodziły wielu drobnym inwestorom. Jedni zapijali straty, inni łudzili się, że jakoś się odkują.

Dla Andrzeja N. był to zbyt silny cios. Przyjaciel od dawna namawiał go, by zerwał z hazardem. Tłumaczył, że to nałóg - jak alkoholizm czy narkomania. Marynarz miewał chwile opamiętania, ale zapominał o przestrogach, gdy zaczynał wygrywać. Potem znów tracił fortunę, popadał w depresję. Grał nawet na morzu (na statkach są łącza satelitarne).

Zamykał się w mieszkaniu

- Ostatnio nie odzywał się do mnie przez kilka miesięcy, chociaż zawsze mieliśmy ze sobą kontakt - opowiada Marek.

Myślał, że Andrzej po prostu wstydzi się kolejnej przegranej.

- Wielokrotnie chciałem go odwiedzić, miałem klucze do jego mieszania, ale za każdym razem drzwi były zamknięte od środka - kontynuuje. - Skrzynka pocztowa była zapchana korespondencją, której nie odbierał od wielu tygodni. Przestał płacić czynsz. Zaalarmowana przez Marka administracja budynku nie widziała powodu do zmartwienia. - Na klatce nic nie śmierdzi, więc człowiek żyje - odpowiadano.

Obłęd w jego oczach

13 sierpnia, przed południem, Marek miał telefon z policji. - Proszę pilnie przyjechać na ul. 9 Maja. Mamy problem. Sprawa wygląda nieciekawie. Drzwi do mieszkania Andrzeja N. były zablokowane od wewnątrz, ale policjantowi udało się wypchnąć klucz z zamka.

- Patrzę i oczom nie wierzę: Andrzej siedzi w kucki na parapecie, na szyi ma sznur - wspomina Marek. - Krzykiem wyrzucał mnie z domu. Próbowałem przemówić mu do rozsądku, ale on nie słuchał. Miał obłęd w oczach. Dalsze negocjacje, już przy zamkniętych drzwiach, prowadził policyjny psycholog. W tym czasie Andrzej N. montował wybuchową pułapkę. Eksplodowała, gdy wtargnęli antyterroryści.

- Nawet gdyby go wtedy uratowano, za kilka dni targnąłby się na życie - twierdzi przyjaciel samobójcy. - Nikt nie mógłby mu pomóc. Zabiło go przekonanie, że już nigdy na giełdzie nie wygra.

24 paŹdziernika 1929 r. DzieŃ, w którym ludzie popeŁniali samobójstwA! Czarny czwartek na nowojorskiej giełdzie

Przez krach na giełdzie przetoczyła się niejedna fala samobójstw. Najbardziej pamiętny jest 24 października 1929 roku. To był czwartek, w którym odnotowano najwięcej samobójstw w historii świata! Dzień, kiedy ceny akcji na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych gwałtownie spadły. Nie spodziewano się tego, dlatego dla wielu był to potworny szok i początek wielu dramatów.

Krach na amerykańskiej giełdzie odbił się szerokim echem. Setki milionów ludzi na całym świecie straciło pracę. Nadchodzące lata (1929-1933) nazwano Wielkim Kryzysem. Wielu właścicieli medialnych, handlowych i gospodarczych firm w wyniku załamania się giełdy, popełniło samobójstwo. Skutki krachu odczuła również Polska (o 50 procent spadła produkcja przemysłowa). Poprawa sytuacji gospodarczej nastąpiła dopiero w 1933 roku, a w Polsce dopiero w 1935 roku. Załamanie amerykańskiej giełdy, które odczuł cały świat nastąpiło jeszcze w 19 października 1987 roku i 17 wrześnie 2001 roku - sześć dni po zamachu terrorystycznym na WTC.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają