Zakatował didżeja, bo nie puścił mu piosenki

2016-09-05 6:50

Dramat w Jastrzębiu-Zdroju (woj. śląskie). W jednym z tamtejszych klubów został pobity didżej, który prowadził imprezę. Skatowany Krzysztof L. (+40 l.) po pięciu dniach zmarł w szpitalu. Sprawca sam zgłosił się na policję, ale dopiero po tym, jak policja zdecydowała się pokazać jego twarz w mediach. Na razie jest jedynym, który usłyszał zarzuty związane ze śmiercią 40-latka.

Krzysztof L. (+40 l.) już nigdy nie poprowadzi tanecznej imprezy. Został wywleczony przed lokal "Nowe Zacisze" na os. Przyjaźń w Jastrzębiu-Zdroju i brutalnie pobity. Tylko dlatego, że nie zagrał piosenki, o którą prosili agresywni goście lokalu. Nieprzytomnego i broczącego krwią mężczyznę zostawiono na ławce przed klubem. Pomoc nadeszła zbyt późno, bo dopiero po kilku godzinach. DJ Linduś, bo pod takim pseudonimem znali go wszyscy, zmarł po kilku dniach w cieszyńskim szpitalu.

Policja z Jastrzębia-Zdroju opublikowała list gończy za domniemanym sprawcą. Jak wygląda Adrian S., mogli przekonać wszyscy, którzy weszli na policyjną stronę w internecie lub przeczytali elektroniczne wydania gazet. Siostra zmarłego apelowała też w internecie, by zgłaszali się do prokuratury świadkowie pobicia. To zadziałało bardzo szybko.

- Podejrzany mężczyzna sam zgłosił się do prokuratury. Przyszedł razem z mecenasem. Usłyszał zarzut uszkodzenia ciała ze skutkiem śmiertelnym - informuje Magdalena Szust z jastrzębskiej policji.

Adrianowi S. (27 l.) grozi do 12 lat pozbawienia wolności. Wcześniej zarówno ofiara, jak i sprawca śmiertelnego pobicia się nie znali.

Zobacz: Ukradł luksusowe auto i zamierzał ROZJECHAĆ nim policjanta! Został złapany

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki