Zmasakrowane auto leżące na dachu, ciało młodego mężczyzny w gęstej trawie i grupka jego krewnych rozpaczająca na poboczu drogi. Taki widok zastali ratownicy wezwani do tej drogowej masakry. Nie było już kogo ratować, bo Wojciech K. po prostu nie mógł przeżyć tego wypadku.
Jak do niego doszło? Wciąż nie wiadomo, bo nikt nie widział, jak opel wylatuje z drogi na stosunkowo niegroźnym, bo łagodnym zakręcie. Można się tylko domyślać, że kierowca przecenił swoje możliwości i zlekceważył warunki panujące na drodze. Tego dnia co i rusz padało, ale Wojciech K. jeździł tędy i w śnieg, i w mróz. Znał trasę na pamięć - każdy zakręt, każde pęknięcie w asfalcie. I zapewne to go zgubiło.
- Spieszył się do sklepu w Zbuczynie. Powiedział mi to przed wyjazdem - mówi jego znajomy.
Wystartował ze Smolanki z impetem. Nie zważał na ulewę. Wycieraczki ledwo nadążały zbierać wodę z szyby, ale on mimo to wciskał gaz do dechy. I stało się. Na łagodnym łuku drogi prawymi kołami złapał pobocze. Jechał nim jeszcze kilkadziesiąt metrów, aż w końcu stracił kontrolę nad oplem i uderzył w przydrożne drzewo. Samochód odbił się od grubego pnia i przekręcił na dach, a kierowcę potworna siła wyrwała ze środka wraz z drzwiami. Czy miał zapięte pasy? - Badamy okoliczności tej tragedii. Na to i na wiele innych pytań odpowiedzą biegli - powiedziała nam Agnieszka Świerczewska z Miejskiej Komendy Policji w Siedlcach.