Z piątku na sobotę na głównej ulicy Miami w Stanach Zjednoczonych setki Kubańczyków zebrały się, by wspólnie świętować śmierć Fidela Castro. Wymachiwano flagami kubańską i amerykańską, w powietrze strzelały korki od butelek szampana, a emigranci wykrzykiwali hasła "Cuba Libre". - To najpiękniejszy dzień mojego życia - zdradził dziennikowi "The Guardian" jeden z demonstrantów, który 6 lat spędził jako więzień polityczny, a 10 lat temu uciekł do Stanów.
Dzikiej radości nie mogą jednak podzielać Kubańczycy, którzy zostali na wyspie. Odwołano tam zaplanowane koncerty i imprezy, restauracje nie przyjmują gości, a niektórzy ludzie nie kryją łez. Castro został skremowany, a jego prochy przemierzą całą Kubę. Żałoba narodowa ma potrwać 9 dni, a pogrzeb zaplanowano na 4 grudnia.
Na Kubie dyktator utożsamiany jest niemalże z Jezusem Chrystusem, choć jak szacują eksperci, z jego rąk zginęło ponad 100 tysięcy osób. W 1956 r. stał na czele rewolucji kubańskiej, która obaliła krwawą dyktaturę Fulgencio Batisty (?72 l.). Trzy lata później został premierem Kuby, a w 1965 r. pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Kuby. Po 49 latach rządów w 2008 r.
ze względów zdrowotnych zrezygnował ze stanowiska przewodniczącego Rady Państwa i przekazał władzę swojemu bratu Raulowi.
Zobacz: Fidel Castro NIE ŻYJE!