- To była wspaniała kobieta, która miała jeszcze wiele planów do zrealizowania. Nie dane jej było jednak dalej żyć i cieszyć się rodziną, bo na jej drodze stanęli zamachowcy - mówi wczoraj w węgrowskiej bazylice ksiądz proboszcz Leszek Gardziński.
Co więc się stało, że tego tragicznego, marcowego poranka znalazła się tak daleko od domu? W Brukseli pani Janina odwiedzała córkę mieszkającą w Belgii na stałe. Wkrótce miała wracać do Węgrowa, gdzie czekał na nią mąż.
Niestety, wsiadła do wagonu metra, który eksplodował na stacji Maalbeek. Długo nie było pewne, co się z nią stało. Jej ciało było niemożliwe do zidentyfikowania. Pełna nadziei rodzina długo szukała jakiejś informacji, na próżno...
Wczoraj w rodzinnych stronach żegnali ją bliscy, przyjaciele, nawet zwykli mieszkańcy miasta. Na jej pożegnanie zagrał też zespół ludowy Węgrowiacy, w którym grał na perkusji jej małżonek.