Dramat wydarzył się wczoraj około godz. 13. Jadący w stronę Gocławia mężczyzna prowadzący hondę pędził jak szalony niewielką wawerską uliczką. Prędkość tutaj wynosi zaledwie 50 kilometrów na godzinę, a on, jak relacjonują świadkowie, jechał prawdopodobnie dwa razy szybciej.
Chłopiec uderzył główką o latarnię
W pewnym momencie chciał wyminąć skręcającą w lewo i wjeżdżającą na posesję toyotę. Doszło do mocnego zderzenia, w wyniku którego honda odbiła się i wylądowała na chodniku. Pech chciał, że szła nim matka ze swoim 11-letnim synkiem. Auto potrąciło dziecko.
Siła uderzenia była tak duża, że chłopiec został wyrzucony w powietrze i wpadł na pobliską latarnię, w którą uderzył głową. Nie miał żadnych szans.
Kilka minut później na ul. Mrówczej pojawiła się karetka pogotowia na sygnale, która opatrzyła roztrzęsioną kobietę. Niestety, lekarze nie byli w stanie uratować życia jej synka i stwierdzili jego zgon.
- Matce nic się nie stało. Z lekkimi obrażeniami trafiła do szpitala - mówi Edyta Adamus z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji.
Na miejscu wypadku do późnego popołudnia działali prokurator i policja, którzy badali, jak doszło do tego potwornego wypadku. Wiadomo jednak, że kierowca hondy był trzeźwy.
Tutaj kierowcy jeżdżą jak szaleni
Jezdnia ulicy Mrówczej w kierunku ul. Lucerny przez wiele godzin została zablokowana. Ruch odbywał się wahadłowo.
Okoliczni mieszkańcy są wstrząśnięci tragedią, która się tu wydarzyła. Opowiadają, że na tej ulicy kierowcy regularnie przekraczają dozwoloną prędkość, czasami pędząc nawet ponad 100 kilometrów na godzinę.