Dramat rozegrał się w piątkowy wieczór na warszawskiej Pradze. Mateusz S. (16 l.), który nie miał prawa jazdy, wsiadł za kierownicę focusa własnej matki i, wraz z dwiema koleżankami, ruszył na nocną przejażdżkę po stolicy. Szaleńcza prędkość, głośna muzyka i wygłupy wprawiły go w tak świetny nastrój, że zupełnie stracił czujność. Nie zauważył, jak zza autobusu wychodzi Marta Z. (20 l.). Śliczna blondynka chciała przebiec przez jezdnię. Nie dostrzegła, że w jej kierunku z szaleńczą prędkością pędzi samochód. Auto uderzyło w dziewczynę z taką siłą, że dwudziestolatka odbiła się od przedniej szyby i wpadła wprost pod koła nadjeżdżającego autobusu.
- To był ułamek sekundy. Usłyszałem tylko pisk opon i przeraźliwy huk - mówi kierowca linii 125, świadek makabrycznego zdarzenia. Co wtedy zrobił zwyrodniały nastolatek? Zamiast się zatrzymać, dodał gazu i uciekł, zostawiając młodziutką dziewczynę na pewną śmierć.
Policja szybko ustaliła, że to Mateusz S. prowadził samochód. Kiedy przebadali go na komendzie, stwierdzili, że chłopak był pod wpływem narkotyku. Jego matka, Alina S., w rozmowie z telewizją TVN zarzekała, że jej syn sięgnął po narkotyki już po wypadku. - Pytałam, skąd wziął to świństwo, ale nie chciał powiedzieć. Ale nie prowadził, będąc pod wpływem narkotyków - mówiła zrozpaczona kobieta.