Kolega Sikorskiego ze studiów, James Delingpole: Nie mieliśmy pojęcia, kim naprawdę jest Radek

2010-03-12 6:12

- Sikorski już wówczas się wywyższał - Radka Sikorskiego z czasów studiów w Oksfordzie wspomina jego znajomy, znany brytyjski pisarz i publicysta James Delingpole

"Super Express": - Pamięta pan Radka Sikorskiego z lat studenckich w Oksfordzie?

James Delingpole: - Oczywiście, że pamiętam. To były dość niezwykłe czasy, te kilka lat w Oksfordzie. Należenie do tej samej generacji, która wykreowała przyszłego premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona i obecnego burmistrza Londynu Borisa Johnsona było dość ekscytujące. Radek też chyba nieźle sobie radzi...

- Tak, był ministrem obrony, teraz szefem dyplomacji, może zostać kandydatem na prezydenta.

- Miło to słyszeć. Radek i ja byliśmy członkami tego samego męskiego klubu, czegoś w rodzaju klubu dżentelmenów. Mieliśmy wspólne kolacje, spotkania przy pokerze. Ale to był nieco inny klub niż Bullingdon.

Patrz też: Sikorski w Oksfordzie: Tuzin facetów we frakach zniszczył moje meble (VIDEO!)

- Jaki był Sikorski w tamtym czasie?

- Radek potrafił robić wrażenie. Choćby tym, że w trakcie studiów był w Afganistanie po sowieckiej inwazji. Nadawało mu to pewien szyk i tajemniczość. Pojechał i zrobił coś, co zapewne chciało zrobić wielu z nas, ale jednak nie zrobiło. Był też dość ekscentryczny.

- Co pan ma na myśli?

- Nie chodzi o jakieś szczególne zwyczaje, ale rzucało się w oczy, że nie jest typowym Anglikiem. Owszem, ubierał się w sposób typowo angielski, ale powiedziałbym, że "przesadnie angielski". Bardziej angielski od Anglików. My zachowywaliśmy pewną naturalną niedbałość, a Radek zawsze wyróżniał się nadmierną precyzją. On jednak trochę izolował się od innych. W jakiejś mierze był outsiderem.

- To nie musi się ze sobą kłócić. Rzeczywiście niezbyt często zdarzało się, by trafiali do niego obcokrajowcy...

- Jednym z niewielu był np. potomek Bismarcka...

- Dokładnie. Wybór Polaka nie był jednak przypadkowy. Młodzi, dobrze sytuowani i urodzeni Brytyjczycy chcieli mieć kogoś, kto nadawałby im sznyt kosmopolityzmu. W Bullingdon zawsze było miejsce dla wytwornych młodych ludzi o odpowiednim pochodzeniu. I wybór Sikorskiego był pochodną kilku kwestii. Jego wielkie nazwisko, zajmujące tak ważne miejsce w polskich dziejach…

- Jest też nazwiskiem dość powszechnym. Radek Sikorski nie jest potomkiem generała Sikorskiego.

- To zaskakująca wiadomość. Wszyscy przypuszczaliśmy wówczas, że Sikorski jest przedstawicielem polskiej arystokracji.

Czytaj dalej >>>


- Rodzice Sikorskiego nie byli arystokratami, ale pracownikami biura projektowego. Sam Sikorski mówi dziś, że jest "chłopakiem z podwórka", z bloku.

- Naprawdę?

- Tak, podkreśla to nawet w obecnej kampanii.

- To bardzo ciekawe. Zupełnie nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy! Odbieraliśmy go jako arystokratę. Muszę przyznać, że wielu jego dawnych znajomych z Oksfordu byłoby bardzo zdumionych tym, co pan mówi. Nie miałem o tym pojęcia. Obcokrajowcy w Bullingdon Club musieli być potomkami książąt bądź innych szlachetnie urodzonych rodów.

Patrz też: Sikorski wsypał kolegów! Przerwał zmowę milczenia o pijackich burdach w Oksfordzie

- Czy Sikorski kiedykolwiek mówił, że jest arystokratą?

- Nie pamiętam, żeby tak mówił. Ale nie musiał, bo potrafił sprawiać takie wrażenie. Trzeba też pamiętać, że byliśmy wówczas młodymi ludźmi, którzy mieli dość nikłą wiedzę o świecie. Radkowi pomogło to, że nie znaliśmy zbyt wielu ludzi z Europy Wschodniej. Postrzegaliśmy go jako jednego z polskich arystokratów, którzy mieszkali na Wyspach, choćby w Londynie. Nam, młodym studentom, Polska kojarzyła się z oficerami na koniach, kawalerią idącą na czołgi, lotnikami z Bitwy o Anglię, z Monte Cassino. Potem ze stanem wojennym i z oporem przeciwko komunizmowi. Jeżeli Radek nie był arystokratą, to jestem tym bardziej pod wrażeniem drogi, którą przeszedł.

- Bullingdon Club, do którego należał Sikorski, miał fatalną opinię. Mówi się o piciu, wymiotowaniu przy stole, rozróbach, demolowaniu knajp, poniżaniu ludzi. Cameron i Johnson nie chcą o tym mówić.

- Cóż, to wszystko prawda. Wśród członków Bullingdon panuje na ten temat zmowa milczenia. To bardzo typowe dla angielskiej klasy wyższej. - Nie mają zwyczaju paplać.

- Mają się czego wstydzić...

- Wie pan, kiedy jest się młodym, głupim studentem, robi się rozmaite rzeczy. W latach 80. piliśmy na uniwersytecie naprawdę olbrzymie ilości alkoholu. I mówię to mając świadomość, ile potrafi się wypić w Polsce. Bycie pijanym połączone ze złym zachowaniem było czymś w rodzaju obowiązku. To była norma, część kultury studenckiej. Dziwni i nienaturalni byli ci, którzy nie pili i nie rozrabiali. Sikorski nie musi się wstydzić swoich zachowań z czasów studenckich. Wówczas w tym gronie było to normalne i naturalne. Cameron i Johnson, przemilczając ówczesne wyczyny, robią błąd. Wynika to ze strachu przed lewicowymi mediami.

James Delingpole

Pisarz, publicysta "The Daily Telegraph" i "The Times", krytyk tygodnika "The Spectator". Absolwent Oxford University