Leszek Miller: Racja Sikorskiego

2011-08-03 4:00

Radosław Sikorski zaapelował, aby wyciągnąć wnioski z narodowej katastrofy, jaką było powstanie warszawskie, i został poddany miażdżącej krytyce. Nie mogło być inaczej, bo w obowiązującej dziś wykładni sierpniowy zryw jest wielkim zwycięstwem, a nie żadną tragedią.

Powstanie zostało poddane sakralizacji, a jego legenda pokonała historię. Każdy, kto pyta o jego sens i celowość, spotka się z surowym potępieniem. Wszyscy zranieni wypowiedzią ministra niech zwrócą wzrok na gen. Andersa. Dowódca II Korpusu, zdobywca Monte Cassino, a po wojnie przywódca polskiej emigracji politycznej, nazwał wybuch powstania "zbrodnią" i "największym nieszczęściem dla Polski". W sierpniu 1944 roku w depeszy do Londynu raportował, że jego żołnierze nie rozumieją jego celowości, a on sam uważa, że stolica pomimo bezprzykładnego bohaterstwa walczących, z góry skazana była na zagładę. Jak oświadczył w swoim meldunku: "wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność".

Anders, doświadczony żołnierz i dowódca osądzał, że powstanie nie było należycie przygotowane i nie miało najmniejszych szans powodzenia. Uważał, że ocena sytuacji militarnej na froncie wschodnim, dokonana przez dowództwo AK pod koniec lipca 1944 roku, była z gruntu fałszywa. Podkreślał, że wybuchu warszawskiej insurekcji nie uzgodniono z aliantami zachodnimi i nie upewniono się, jaką pomoc mogą oni dostarczyć walczącej Warszawie. Oceniał, że powstanie leżało głównie w interesie Niemców i Stalina, a jego dowódcę i szereg innych osób należy postawić przed sądem.

Gen. Anders wiedział, że Warszawa z uwagi na wartość gromadzonych od wieków bezcennych dóbr narodowych oraz znaczenie dla całego kraju została wyłączona z planów walki. Do połowy lipca 1944 roku gen. Bór-Komorowski w ogóle nie myślał o powstaniu w stolicy. W związku z tym broń przerzucano do okręgów wschodnich, gdzie miała być użyta. W konsekwencji warszawski garnizon AK przystąpił do bitwy ogołocony z broni. Żołnierzom bez oręża ich dowódca polecał, aby uzbroili się w siekiery, kilofy i łomy.

Co zatem przesądziło, że wydano rozkaz do walki? Potrzeba wstrząsu i wielkiej demonstracji. Powstanie miało być manifestacją militarną wobec Niemców i polityczną wobec Rosjan. Armia Czerwona miała zobaczyć polskie flagi i administrację rządu londyńskiego. W ciągu 12 godzin miasto miało być uwolnione od okupanta, by mogły się w nim zorganizować władze cywilne. Kiedy płk Bokszczanin zauważył, że takie zadanie jest niewykonalne, usłyszał, że w wojsku każde zadanie jest wykonalne, jeśli tylko chce się je wykonać. Demonstracja zakończyła się straszliwą klęską, katastrofą i ruiną, która nie dotknęła żadnej innej stolicy w Europie.

Straty polskie okazały się przerażające. Na jednego zabitego żołnierza niemieckiego poległo co najmniej 10 powstańców. Uwzględniając ofiary wśród cywilów to okaże się, że śmierć jednego Niemca kosztowała życie 100 Polaków. Gdyby jakikolwiek generał amerykański osiągnął takie wyniki - oddano by go pod sąd i ukarano. Niewątpliwie morze krwi, bohaterstwa, poświęceń ludności cywilnej i żołnierzy jest rzeczą świętą, ale nie rozgrzesza to i nie uświęca sprawców narodowej katastrofy.