Leszek Miller: Sztukmistrz

2011-05-04 14:18

Wytworny angielski gentleman Jan Vincent Rostowski dobrze zapamiętał słowa innego gentlemana Winstona Churchilla, który mawiał, że wierzy tylko w te statystyki, które sam sfałszował. W sejmowym wystąpieniu minister finansów żonglował cyframi i procentami, aby udowodnić, że za rządów SLD zadłużenie Polski rosło najszybciej, a gospodarka wpadła w przepaść. Wyciągając co chwila królika z kapelusza, mistrz iluzji starał się odgonić prawdę, która wdzierała się na arenę przeganiana srogimi słowami i spojrzeniami klakierów prestidigitatora.

Prawda wykrzyczała jednak, że poziom zadłużenia państwa poniżej 50 proc. długu w stosunku do PKB jest uważany za bezpieczny. Nigdy za rządów SLD ten pułap nie został przekroczony. Najwyższy był w 2003 roku - 47,1 proc. Natomiast po raz pierwszy Polska przekroczyła próg bezpieczeństwa w 2010 roku - 55,1 proc., za rządów i wskutek rządów PO i PSL.

Ponadto w czasach SLD dług rósł nie dlatego, że rozdymano wydatki, ale ponieważ rząd AWS i UW doprowadził do załamania gospodarczego, największego w historii polskiej transformacji. Olbrzymia dziura budżetowa (dziura Bauca), zerowy przyrost PKB, załamanie inwestycji, niski eksport, słaby popyt, drogi kredyt, wysokie bezrobocie i zabójczy kurs złotego składały się na gospodarcze tsunami, które z najwyższym wysiłkiem lewica zdołała powstrzymać.

W katastrofie z 2001 roku Rostowski ma swój udział. Był szefem Rady Polityki Makroekonomicznej w zmiecionym przez wyborców rządzie Jerzego Buzka. Teraz, wykorzystując tamte umiejętności, zamiast zachęcać rząd do podejmowania reform i prowadzić rozsądną politykę fiskalną, stał się sztukmistrzem i ministrem PR.

Przeczytaj koniecznie WSZYSTKIE FELIETONY Leszka Millera >>>

Podobnie zaprezentował się Donald Tusk, najbardziej znany piłkarz wśród premierów UE. Podczas debaty nad wotum nieufności dla Rostowskiego zarzucił SLD działanie na szkodę państwa i szereg decyzji, które godziły w interesy obywateli i gospodarki.

W polemicznym zapale premier Tusk zapomniał, że z jego woli pełnią dziś ważne funkcje w aparacie gospodarczym dwaj ministrowie mojego rządu, którzy kształtowali ówczesną politykę gospodarczą - Marek Belka i Jerzy Hausner. Gdyby zarzuty Tuska traktować poważnie, to na stanowiska prezesa NBP i członka Rady Polityki Pieniężnej rekomendował wraz z PO nieudaczników i szkodników.

Oczywiście tak nie jest, a szef rządu popisał się faulami, co mnie akurat nie dziwi, bo piłka nożna to nie warcaby. Nie bacząc na faule i widząc krótką ławkę zawodników w barwach premiera, chętnie przedstawię Tuskowi kolejne znakomitości. Widać przecież, że zasób kadrowy PO jest porażający.

Premier ze strachem w głosie oświadczył, że zawiązał się groźny dla Polski sojusz SLD-PiS. W ocenie Tuska niebawem Polacy staną przed wyborem: czy koalicja za Polską, a więc PO-PSL, czy sojusz przeciw Polsce - SLD i PiS. Szef rządu przebrał się za króla Francji i krzyknął: "Państwo to ja!". Obsadził się w roli Ludwika XIV, a Rostowskiemu przypisał kardynała Richelieu.

Pominął tylko drobiazg, że w demokracji można być za państwem i przeciw rządowi. A straszenie koalicją SLD-PiS to strachy na Lachy. Taki dwugłowy stwór jest wykluczony. Naprawdę to straszny był PO-PiS, który stworzył ponurą epokę aresztów wydobywczych i drzwi o szóstej rano otwieranych z kopa.