Tadeusz Płużański: Nominacje w Kancelarii Prezydenta - powrót Unii Demokratycznej

2010-10-23 14:45

W atmosferze wojny polsko-polskiej, internowania krzyża, przypalania papierosami moherów, dorzynania watahy, która skończyła się politycznym mordem, co już jest poważnym zagrożeniem dla państwa, umknęła nam rzecz nie mniej ważna. To nominacje w Kancelarii Prezydenta.

Jerzy Osiatyński, Henryk Wujec, Jan Lityński. Czy ktoś jeszcze pamięta te nazwiska? Przez kilka ostatnich lat właściwie nie udzielali się publicznie. Osiatyński - ekonomista - brał czasem udział w debatach gospodarczych. "Styropianowców" - Wujca i Lityńskiego zapraszano na kolejne rocznice KOR, Solidarności albo Okrągłego Stołu.

Przeczytaj koniecznie: Tadeusz Płużański: Hitler urodził się na Żoliborzu

Tych trzech gentlemanów połączył kiedyś pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki i jego Unia Demokratyczna. Tworzyli ścisłe kierownictwo partii, a nawet państwa. Było to po "przełomie", kiedy UD, przez złośliwców nazywana udecją albo mumią demokratyczną, sprawowała swoje światłe rządy. Światłe, bo mądrzyli się, pouczali i wielokrotnie podkreślali, że społeczeństwo do nich nie dorosło.

I co teraz mamy? Byli demokraci znów pokierują sprawami Polski. Te dinozaury polityki, "autorytety" odrzucone przez owych niedojrzałych Polaków we wszystkich możliwych wyborach, wchodzą do polityki tylnymi drzwiami. Posadki w Pałacu zapewnił tym socjalistom polityk określający się jako konserwatysta.

Różnica poglądów? Kompetencje? To rzecz wtórna, najważniejsze są znajomości. Bo Komorowski też należał kiedyś do... Unii Demokratycznej. A Lityńskiemu, Mazowieckiemu, Osiatyńskiemu i Wujcowi do twarzy będzie z innym doradcą prezydenta - Tomaszem Nałęczem, który nawet w PZPR nie był "prawicowym odchyleniem".

Unia wróciła. Po latach politycznego niebytu znów jest u władzy. Po "grubej kresce" przez chwilę szło jej nawet nieźle. Co prawda pierwszy niekomunistyczny Mazowiecki poległ w pierwszych prawdziwie demokratycznych wyborach na prezydenta (już wtedy społeczeństwo nie dorosło), ale w 1991 r. UD wygrała pierwsze prawdziwie demokratyczne wybory parlamentarne. Prawdziwym pogromem dla unitów był rząd Olszewskiego, a wraz z nim barbarzyńska, dzika lustracja (choć była realizacją ustawy sejmowej), noc teczek, "Bolków" itp., itd.

Strach przed ubeckimi brudami i językiem agresji, nienawiści (skąd my to znamy?) zaowocował przyjaźnią między "autorytetami" a "aferałami". Demokraci unijni (UD) razem z demokratami liberalnymi (KLD) najpierw proklamowali rząd Suchockiej, a potem zjednoczyli się pod nową nazwą: Unia Wolności. I choć później, w 2005 r., "aferałowie" wzięli rozwód z "autorytetami" i założyli partię miłości - Platformę Obywatelską, to dziś mamy powrót do koncepcji jednolitego frontu sił postępowych (oczywiście przeciwnych językowi agresji i nienawiści). I stąd dziś unici w Pałacu.

Ale unijnych "autorytetów" dużo jeszcze chodzi po ziemi. Może też nadadzą się na prezydenckich doradców? Jest przecież Władysław Frasyniuk, który porzucił w końcu postunitów, czyli Partię Demokratyczną, bo ta polityczna kanapa stała się kanapką, a nawet kanapeczką.

Na prezydenturze się zna - wychwalał jednego z poprzedników Komorowskiego na urzędzie prezydenta - Jaruzelskiego. Jest Aleksander Hall, który musi żyć z tekstów do "Gazety Wyborczej", a przecież sam był ministrem, i to u nie byle kogo - bo u pierwszego niekomunistycznego. Ten ostatni pomoże teraz Hallowi?

Po porażce w ostatnich wyborach do Europarlamentu niezagospodarowany jest też Janusz Onyszkiewicz. U pierwszego niekomunistycznego służył w MON. Ale o współczesnej armii wie wszystko z innego powodu - jest mężem wnuczki Marszałka Piłsudskiego. Do wzięcia jest też Barbara Labuda - właśnie przestała być ambasadorem RP w Luksemburgu. A ona nadałaby się bardzo, bo w prezydenckiej kancelarii (Kwaśniewskiego) przepracowała całe 10 lat. No i miała sukces - w przeprowadzaniu dzieci przez pasy, gdy te szły do szkoły.

Przepraszam, zapomniałbym o Janie Marii "Niemcy mnie biją" Rokicie, byłym polityku i byłym publicyście. Ten też szuka pracy, bo pensja żony, posłanki Nelli, do zaspokojenia intelektualnych potrzeb nie wystarcza. Może i dla niego znajdzie się jakieś miejsce w Pałacu?

Im więcej byłych unitów znów będzie nas pouczać, tym lepiej! A może będzie z tego jednak jakiś pożytek? Może się zmienili? W takim razie powinni doradzić Komorowskiemu, aby był bardziej aktywny, aby nie chował się w zaciszu gabinetów, aby wyszedł do ludzi. Może nawet przeprosił Polaków, zgodnie z apelem prof. Staniszkis, za podkręcanie politycznej wojny. Może tym razem "autorytety" nie będą ponad to. Może nie powiedzą już, że społeczeństwo do nich nie dorosło. A takie prawdziwe przeprosiny to obowiązek głowy państwa, prezydenta wszystkich Polaków.

Patrz też: Tadeusz Płużański: Nie musimy być pośmiewiskiem świata