Ziemkiewicz o sprawie Niesiołowski - Kaczyński: Równiejsi wobec prawa

2010-08-23 17:45

Rafał A. Ziemkiewicz o sprawie Niesiołowski - Kaczyński. Sąd orzekł, że Stefan Niesiołowski nie musi przepraszać za oczywiste kłamstwo, jakiego się dopuścił. To wyrok kuriozalny, kolejny dobitny dowód, że z polskimi sądami dzieje się coś bardzo złego.

Przypomnijmy, wicemarszałek Sejmu, aby zdyskredytować Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka za ich książkę "SB a Lech Wałęsa", sugerował publicznie, iż pisali oni "na zamówienie" Jarosława Kaczyńskiego, w ramach politycznej kampanii przeciwko władzy, którą Lech Wałęsa uwiarygodnia z pozycji "bohatera narodowego".

Sąd zostawił fakty na boku

Sąd nawet nie próbował zaprzeczyć, że to nieprawda. Że Cenckiewicz pracował nad swoją książką od lat, odkąd odkrył donosy "Bolka", które przetrwały czasy prezydentury Wałęsy, gdyż znajdowały się w teczkach zarchiwizowanych jeszcze w połowie lat siedemdziesiątych; że na pracę jego i Gontarczyka, ani na decyzję IPN o publikacji, żaden polityk wpływu nie miał i mieć nie mógł. Fakty pozostawił sąd na boku. Wziął po prostu za dobrą monetę wyjaśnienie Niesiołowskiego, że jego wypowiedź była przenośnią, że wcale nie twierdził tego, co wszyscy słyszeli, że tylko mówił o "atmosferze", do której mu ta książka pasowała…

Nawet dziecko uznałoby tłumaczenie marszałka Niesiołowskiego za naiwny wykręt, ale sąd potraktował je z powagą. Może będzie ktoś bronił sądu argumentem, że musiał, że obowiązuje domniemanie niewinności… Hm, może bym uwierzył, gdyby wyrok wisiał w próżni.

Ale z ostatnich lat podać mogę wiele przykładów wydanych w majestacie III RP wyroków, z których wynika prosty fakt, że wolno się w Polsce mijać z prawdą i rzucać oszczerstwa, jeśli się należy do establishmentu. Jeśli się natomiast nie należy, można być skazanym za powiedzenie świętej prawdy, jeśli ktoś ważny, bliski władzy, poczuje się obrażony.

Niekiedy nawet jest to przyznawane otwarcie. Kiedy Lech Wałęsa w sposób oczywisty kłamliwie zniesławił odważnego reżysera Grzegorza Brauna (autora "półkownika III RP", filmu "Plusy dodatnie, plusy ujemne", który zobaczyć można tylko w Internecie), sędzia bez zażenowania wygłosiła do kamer uzasadnienie: Lech Wałęsa nie jest zwykłym obywatelem, ale człowiekiem szczególnie zasłużonym. Jednym zdaniem posłała więc do kosza fundamentalną, rzymską jeszcze zasadę, zgodnie z którą wobec prawa wszyscy są równi. U nas nie są. "Szczególnie zasłużonym" wolno więcej. Pewnie dlatego sąd wyprodukował takie kuriozum, jak wyrok nakazujący dopisanie (!) do książki Pawła Zyzaka pochwał dla Wałęsy. Dla zrównoważenia przykrej dla niego prawdy.

Inny sąd w oficjalnym, pisemnym uzasadnieniu wyroku użył argumentu: "rozpowszechnianie negatywnych opinii o Adamie Michniku godzi w zasady współżycia społecznego". Proszę zauważyć: wystarczy, że opinie są negatywne. Sądu nie interesuje, czy przypadkiem nie są uzasadnione, prawdziwe. Jak we wschodnich despotiach, gdzie prawo karze za samo ubliżenie czci "baćki" czy "turkmenbaszy".

Adam Michnik, inny "szczególnie zasłużony", jest tu klasykiem szczególnej prawniczej hucpy, którą sądy wielokrotnie klepnęły. Prawo zabrania rozpowszechniania o kimś fałszywej informacji, nie zabrania natomiast głoszenia dowolnych opinii. Ale "negatywne opinie o Adamie Michniku" - na przykład, że robił wszystko, by udaremnić lustrację, że stał się obrońcą esbeków i nie przeszkadzała mu korupcja, dopóki zyskiwali na niej komuniści, prawnicy "Agory" skarżą jako "fałszywe informacje". A sądy przyznają im rację, bo - patrz wyżej… W "prylu" miano obywatela, który krzyczał "Gierek jest głupi" skazać nie za obrazę I sekretarza, tylko za rozgłaszanie tajemnicy państwowej. Tylko, że to był kawał, a powyższe współczesne przykłady ? to fakty, niestety.

Co dopiero mówić o szczegółach… Wszyscy wiedzą, że Jacek Kurski chciał sprzedać samochód, żeby wypłacić się "Gazecie Wyborczej", którą strasznie obraził, choć nie wiadomo jak, bo sąd nie był w stanie wyjaśnić w wyroku, na czym obraza polegała.

Ale mało kto wie, że kiedy o samym Kurskim jeden z prominentów rządzącej partii rozgłaszał kłamstwa o leśniczówce, sąd - na wniosek Kurskiego - przyznał, że nie ma w tym prawdy…. I tyle, uznając to już za wystarczającą karę. Podobnie, gdy Daniel Olbrychski rzucił na Bronisława Wildsteina oszczerstwo, jakoby "kapował na przyjaciół". No tak, orzekł sąd, powiedział nieprawdę. I tyle. Karać? "Autoryteta" o tak niezmiennie właściwych poglądach, "szczególnie zasłużonego", gwiazdora? Skąd! W polskich sądach kary są tylko dla oszołomów, wichrzycieli i "pisowców".

Rafał A. Ziemkiewicz

Publicysta "Rzeczpospolitej"