Natalia i Anna uciekły przed koszmarem wojny do Polski

i

Autor: Domin Natalia i Anna wraz z dziećmi znalazły schronienie w Koszalinie

W pociągu ludzie mdleli, załatwiali się do woreczków. Anna nawet nie pożegnała się z mężem. "Daj Boże, żeby to wszystko się skończyło"

Dotychczasowe, spokojne życie, zmieniło się dosłownie w ciągu jednej chwili. Dźwięki syren alarmowych i ciągły strach przed rosyjskim najeźdźcą sprawiły, że Natalia podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu. Wraz z dwójką dzieci, Daniłem i Adeliną udała się na dworzec kolejowy, gdzie wsiadła w pociąg do Przemyśla. Mąż został we Lwowie, by bronić ojczyzny przed wojskami Putina. Natalia znalazła bezpieczne schronienie w Koszalinie. Tutaj też spotkała swoją bratową - Annę.

Dotychczasowe, spokojne życie, zmieniło się dosłownie w ciągu jednej chwili. Dźwięki syren alarmowych i ciągły strach przed rosyjskim najeźdźcą sprawiły, że Natalia podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu. Wraz z dwójką dzieci, Daniłem i Adeliną udała się na dworzec kolejowy, gdzie wsiadła w pociąg do Przemyśla. Mąż został we Lwowie, by bronić ojczyzny przed wojskami Putina. Natalia znalazła bezpieczne schronienie w Koszalinie. Tutaj też spotkała swoją bratową - Annę.

"Ludzie załatwiali się do woreczków"

Trwająca 13 godzin podróż ze Lwowa do Przemyśla była bardzo trudna. W pociągu panował ogromny ścisk, warunki były wręcz nieludzkie.

- Miejsca siedzące były zajęte, miejsca stojące były zajęte, wszędzie bagaże, człowiek na człowieku. To była katastrofa - mówi Natalia w rozmowie z "Super Expressem".

Jak dodaje, żeby dojść do toalety, trzeba było przejść przez dwa wagony, przeciskając się między stłoczonymi ludźmi.

- Ludzie załatwiali się do woreczków. Kilka osób zemdlało - relacjonuje kobieta.

Czytaj też: Apel do zachodniopomorskich przedsiębiorców. "Z terrorystami się nie handluje"

Ciąg dalszy pod galerią zdjęć

Długa i męcząca podróż zakończyła się w Przemyślu. Jeszcze po ukraińskiej stronie pasażerowie otrzymali pieczątki w paszportach. Kontrola graniczna odbyła się już w Przemyślu. Znów był ścisk, stanie w kolejkach, ale już w bezpiecznym miejscu. W Polsce.

- Polacy przyjęli nas bardzo dobrze, dali nam jeść, była kawa, dzieci dostały zabawki - mówi Natalia. - Były dwie kolejki przy kontroli, jedna była dla tych, którzy nikogo nie mają w Polsce, a druga dla tych, którzy mają tutaj rodzinę czy znajomych, u których mogą się zatrzymać. Byłam w tej drugiej kolejce - dodaje.

To jednak nie był koniec podróży. Natalia kontynuowała ją samochodem, z dziewczyną, z którą jechała pociągiem ze Lwowa i jej bratem, który odebrał je w Przemyślu. Kolejne 10 godzin, jednak już w dużo lepszych warunkach. Natalia z dziećmi dotarła do Koszalina we wtorek, 1 marca, jej towarzysze podróży pojechali dalej. Długą jazdę najgorzej zniosły dzieci.

- Dzieci były wymęczone, dopiero dziś syn czuje się dobrze - mówi Natalia. - Droga była piekłem.

"Nie pożegnałam się z mężem"

Dwa dni później, z Ukrainy do Koszalina dotarła bratowa Natalii, Anna i jej synek Dymitr.

- Pracowałam w magazynie farmaceutycznym - mówi Anna. - Wydawałoby się, że wojna będzie oznaczała większy obrót, magazyny będą pełne.

Okazało się, że jest dokładnie na odwrót. Dostawy zostały zahamowane. Okazało się, że nie ma pracy, sytuacja jest coraz gorsza i trzeba uciekać. Na Ukrainie została rodzina Anny - mama, babcia, siostra i mąż.

- Mąż poszedł na wojnę - dodaje kobieta. - Nie wiem, gdzie on walczy, on jest zawodowym żołnierzem. Nie pożegnałam się z mężem.

Natalii udało się pożegnać ze swoim mężem.

- On jest jeszcze we Lwowie, czeka na powołanie do armii - mówi Natalia.

Anna doszła wraz synem do granicy pieszo. W kolejce spędziła 10 godzin. Było naprawdę ciężko.

- Dzieci płakały, chciały do domu - mówi. - Ze zmęczenia kładły się na asfalcie, chciały spać. Było zimno. Była panika. Niektóre kobiety z dziećmi nie dały rady, nie wytrzymały i zawracały.

Po polskiej stronie, Anna kontynuowała podróż do Koszalina busem, w którym jechało 19 osób.

Czytaj też: Rusłan sprzedaje rower i jedzie na Ukrainę. "Muszę walczyć!" [WIDEO]

Życie w strachu

W porównaniu do innych miast na Ukrainie, sytuacja we Lwowie wciąż wydaje się być stabilna, jednak z dnia na dzień jest coraz trudniej. Mieszkańcy jednak żyją w ciągłym strachu i wielu decyduje się na ucieczkę.

- We Lwowie niby spokojnie, ale syreny wyją pięć, sześć razy dziennie. Trzeba iść do piwnicy - mówi Natalia. - Od godziny 20:00 do 7:00 rano trzeba siedzieć cicho, nie włączać światła, nie wychodzić na dwór. W sklepach można płacić tylko gotówką. Terminale nie wszędzie działają. W bankomatach brakuje pieniędzy. Zaczyna też brakować jedzenia - dodaje.

- Od tych syren my nie spaliśmy w ogóle we Lwowie, nie wszyscy mieli gdzie się schować, nie wszędzie są schrony, te mają centra handlowe, szkoły, nie wszystkie domy mają piwnice - dodaje Anna. - Tak jest w całej Ukrainie. Przeżyjesz albo nie. Ja szukałam schronienia, gdy syreny wyły. To było straszne - dodaje.

Do Lwowa wciąż przyjeżdżają mieszkańcy z innych stron Ukrainy, gdzie toczą się regularne walki z rosyjskim agresorem, a pociski trafiają w budynki mieszkalne.

- Coraz więcej osób z tej części Ukrainy, gdzie są walki, przyjeżdża do Lwowa i do okolic. Migracja jest duża - mówi Natalia. - Ludzie uciekają z okupowanych miast z Kijowa, z Charkowa, z Chersonia. Moja rodzina też prosiła, żebym udostępniła im swoje mieszkanie we Lwowie. I takich sytuacji jest mnóstwo.

Chcą wracać do domu

Obie kobiety chcą wrócić do swoich domów, gdy tylko wojenny koszmar się skończy.

- Koniecznie chcemy jak najszybciej wracać do domu. Tam jest całe nasze życie - mówi Natalia. - Zawsze chciałam pojechać do Polski, do Warszawy, ale nigdy nie myślałam, że to będzie w takich okolicznościach.

- Ja tu przyjechałam z nadzieją, że ja wrócę do domu. Że jestem tu tylko na trochę, by odpocząć od wojny - dodaje Anna. - Jak najszybciej chcę wrócić do domu. O przyszłości w Polsce na razie nie myślę. Daj Boże, żeby to wszystko szybko się skończyło.

Natalia wciąż nie może uwierzyć, że w Rosji panuje taka propaganda i dezinformacja.

- Mam rodzinę w Sankt Petersburgu oni mówią, że ratują Ukrainę, bo tam jest Ameryka - mówi Natalia. - Oni mówią, że nie walczą z Ukraińcami, ale że nas ratują. Ale my jesteśmy na swojej ziemi i to Rosja nas zaatakowała. My walczymy o swoja ziemię, o swój naród. A ducha w narodzie nie da się zniszczyć - dodaje.

Czytaj też: Małe i wielkie gesty wsparcia. Szczecin solidarny z Ukrainą [ZDJĘCIA, WIDEO]

Listen to "Dezinformacja i fake newsy" on Spreaker.
Sonda
Czy pomagasz uchodźcom z Ukrainy?
None

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki