Kaplica św. Jana Kantego w bazylice kolegiackiej św. Andrzeja Apostoła w Olkuszu
Klątwa Jana z Kęt. Święty nie wytrzymał i ukarał grzeszne miasto
Gdy Jan z Kęt, uczony z Krakowa, przybył do Olkusza, by objąć parafię pod wezwaniem św. Andrzeja Apostoła, zastał miasto pogrążone w grzechu. Mieszczanie, bogacący się na wydobyciu ołowiu i srebra, zapomnieli o bożym świecie. Kościół, poza niedzielami, świecił pustkami, a życie towarzyskie kwitło w karczmach i domach uciech. Jak opisują to kroniki, niewierność małżeńska, oszustwa w handlu i zaniedbywanie obowiązków religijnych stały się normą. Przyszły święty nie mógł pogodzić się z takim stanem rzeczy.
Przez kilka lat niestrudzenie próbował zawrócić swoje owieczki z drogi zatracenia. Jego duszpasterskie napomnienia nie przynosiły jednak żadnego rezultatu. Mieszkańcy Olkusza pozostawali głusi na jego nawoływania, a nawet okres Wielkiego Postu nie skłonił ich do refleksji i pokuty. Widząc całkowity brak woli poprawy, pokorny dotąd kapłan, rzucił na miasto i jego mieszkańców klątwę.
Siła przekleństwa okazała się przerażająca i niemal natychmiastowa. Jak głosi legenda, wkrótce po tym wydarzeniu olkuskie kopalnie zaczęła zalewać woda. Mimo podejmowania rozmaitych i kosztownych prób, nigdy nie udało się jej w pełni usunąć, co uniemożliwiło dalszą eksploatację. Co gorsza, w dostępnych jeszcze wyrobiskach cenne złoża srebra i ołowiu zaczęły występować coraz rzadziej, aż w końcu niemal całkowicie zanikły. Źródło niewyobrażalnego bogactwa miasta wyschło, a wraz z nim skończył się dobrobyt.
Pomnik Smoka Wawelskiego w Krakowie
Szewczyk sprytniejszy od bestii
Dawno temu, u stóp wawelskiego wzgórza, żyli spokojnie mieszkańcy Krakowa. Ich codzienność przerwało pojawienie się potwora, który zamieszkał w jaskini nad Wisłą. Był to ogromny smok, ziejący ogniem, siejący postrach i niszczący wszystko na swojej drodze. Ludzie wciąż musieli składać mu ofiary, aby ocalić życie i domy. Strach paraliżował miasto, a nikt nie potrafił znaleźć sposobu na bestię. Wielu rycerzy próbowało stawić jej czoła, lecz każdy kończył swój los w płomieniach. Dopiero pewien sprytny szewc podjął się zadania. Przygotował barana wypchanego siarką i zostawił go przed smoczą jamą. Zwierzę zostało połknięte, a gdy trucizna zaczęła działać, smok w niewyobrażalnym pragnieniu pił wodę z Wisły, aż pękł z hukiem. Miasto zostało ocalone, a mieszkańcy mogli znów żyć w spokoju. Od tamtej pory opowieść o smoku wawelskim stała się symbolem Krakowa i jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich legend.
Zamek w Muszynie
O skarbach i zaklętym wojsku z zamku w Muszynie
Skarbu ukrytego na zamku w Muszynie strzeże dwoje zaklętych w kamień dzieci. Legenda opisuje je bardzo dokładnie. To chłopiec, na którego palcu lśni szczerozłoty pierścień z brylantem oraz dziewczynka, której szyję zdobi drogocenny sznur prawdziwych pereł. Tożsamość dzieci pozostaje zagadką, choć niektórzy sugerują, że mogły być potomstwem jednego z muszyńskich starostów. Ich milcząca straż trwa od wieków, a klucz do przełamania klątwy jest ściśle związany z jednym z najważniejszych dni w kalendarzu liturgicznym.
Jak głosi legenda, raz w roku, w Niedzielę Palmową, dzieje się coś niezwykłego. W momencie, gdy podczas uroczystej procesji kapłan uderza krzyżem trzy razy w zamknięte drzwi kościoła, w zamkowych lochach dochodzi do poruszenia. To właśnie wtedy pierścień na palcu skamieniałego chłopca nieznacznie się obraca. Ten drobny ruch uruchamia całą lawinę zdarzeń. Z potężnym zgrzytem otwierają się ciężkie, żelazne drzwi prowadzące do ogromnej, ukrytej sali.
Wewnątrz, pogrążone w magicznym śnie, spoczywa zaklęte wojsko. Na znak dany przez obracający się pierścień, żołnierze budzą się, odzyskują mowę i zasiadają do suto zastawionego stołu, jakby przygotowywali się do wielkanocnego śniadania. Usługuje im druga strażniczka skarbu – dziewczynka ze sznurem pereł. Uczta nie trwa jednak długo. Po zaledwie kilku chwilach czar pryska, a wszystko ponownie zamienia się w kamień, pogrążając się w ciszy na kolejny rok.
Maczuga Herkulesa w Ojcowskim Parku Narodowym
Jak książę Krak ubił smoka maczugą
Jak głosi prastara opowieść, za panowania walecznego księcia Kraka jego ziemie nawiedziła straszliwa plaga. W okolicach Krakowa pojawił się potężny smok, którego lud nazwał całożercą. Strach paraliżował mieszkańców, którzy z lękiem patrzyli w przyszłość, obawiając się o życie swoje i swoich córek. Królestwo pogrążało się w chaosie, a codzienne życie zamieniło się w walkę o przetrwanie w cieniu zagrożenia ze strony smoka.
Widząc cierpienie swojego ludu, książę Krak nie mógł dłużej pozostać bezczynny. Legenda mówi, że „porwała go złość tak wielka”, iż postanowił osobiście stawić czoła bestii. Nie zabrał ze sobą armii ani nie uciekał się do podstępów, jak bohater innej, bardziej znanej krakowskiej opowieści o smoku. Dzielny władca, ufny w swoją siłę, miał chwycić gigantyczną, wyrwaną z ziemi maczugę i ruszyć na spotkanie z potworem. Starcie było krótkie i brutalne. Książę Krak jednym potężnym ciosem chwycił wielką maczugę i smokowi łeb nią roztrzaskał. Potwór padł martwy, a na ziemiach Kraka wreszcie zapanował spokój. Aby upamiętnić swoje zwycięstwo i przestrzec każdego, kto w złych zamiarach chciałby nawiedzić jego gród, książę postawił ową maczugę u wylotu Doliny Ojcowskiej. Tam, według legendy, stoi ona po dziś dzień, przypominając o heroicznym czynie założyciela Krakowa.
Skamieniało Miasto w Ciężkowicach
Kara za kamienne serce
Jak głosi legenda, dawno temu w miejscu dzisiejszych Ciężkowic osiadł zamożny rycerz z obcego kraju. Dzięki ogromnym skarbom szybko zbudował potężny zamek i założył gród, stale powiększając swoje włości. Mimo bogactwa i potęgi, jego serce trawił nieustanny smutek i zawiść. Spokoju nie dawały mu bowiem ziemie po drugiej stronie rzeki Białej – piękna i żyzna Kąśna, należąca do rycerza z Rożnowa. Sędziwy pan na Ciężkowicach za wszelką cenę pragnął włączyć Kąśną do swego majątku, lecz jej właściciel nie chciał słyszeć o żadnych układach.
Pewnego dnia, gdy rycerz pogrążony był w ponurych myślach, na dziedziniec jego zamku wpadł galopem jeździec w lśniącej zbroi. Gdy zdjął hełm, oczom pana ukazała się niezwykłej urody dziewica. Padła przed nim na kolana, błagając o schronienie. Jak opowiadała, uciekła z rąk „kata” – nikczemnego rycerza z Rożnowa, który ją porwał i dręczył. „Dziś już bezpieczną jestem od sromoty, kiedym pod strażą polskiej gościnności” – miała wołać, ufając w święte prawo, które nakazywało chronić każdego, kto prosi o azyl. Pan na Ciężkowicach, poruszony jej losem, przyjął ją pod swój dach.
Spokój nie trwał jednak długo. Wkrótce za dziewczyną przybył wściekły rycerz z Rożnowa, żądając jej wydania, a także grożąc ogniem i mieczem. Widząc jednak nieugiętą postawę pana na Ciężkowicach, zmienił taktykę. Wiedząc o jego obsesji, złożył mu propozycję nie do odrzucenia. „Uderz w dłoń moją, niechaj stanie zgoda. Daje ci Kąśną w zamian za dziewczynę!” – miał powiedzieć, jak czytamy w podaniach. W sercu sędziwego rycerza chciwość zwyciężyła nad honorem i litością. Zignorował błagania przerażonej dziewicy i przypieczętował zdradziecki układ, wołając „Zgoda!”.
W tym momencie stało się coś strasznego. Na wieść o zdradzie dziewczyna zmarła z żalu i rozpaczy, a na zamek i jego mieszkańców spadła boska kara. Za złamanie świętego prawa gościnności Bóg zamienił w kamień obu chciwych rycerzy, ich orszaki, a także cały gród i zamek w Ciężkowicach. To właśnie te skamieniałe postacie i budowle tworzą dziś niezwykły rezerwat przyrody.
Zamek Pieskowa Skała we wsi Sułoszowa
Legenda o braterskiej zawiści
Opowieść głosi, że dawno temu żyło dwóch braci. Gdy dzielili między siebie ojcowski majątek, starszy zagarnął dla siebie wszystkie żyzne ziemie, młodszemu pozostawiając jedynie nagą, nieurodzajną skałę.
Żegota herbu Stary Koń, nie poddając się rozpaczy, postanowił wykorzystać to, co dał mu los. Na szczycie skały wzniósł warowny zamek, który dzięki jego gospodarności i mądrości szybko stał się potężną twierdzą. Zyskał przy tym ogromny szacunek i przychylność samego króla. Ludowa opowieść głosi, że starszy brat, widząc sukces młodszego, wpadł w straszliwą zawiść. Zazdrość doprowadziła go do obłędu – zaczął rozpowiadać wszystkim sąsiadom, że Żegota to „zaprzaniec”, człowiek, który wyparł się własnej rodziny dla bogactwa i sławy. Przezwisko przylgnęło do Żegoty i jego potomków. Z biegiem lat miało ono jednak ewoluować, a z obraźliwego „zaprzańca” narodził się ród Szafrańców.
Dwór w Tęgoborzy
Przepowiednia z Tęgoborzy
Przepowiednia z Tęgoborzy miała powstać 23 września 1893 r. podczas seansu spirytystycznego w pałacu hr. Władysława Wielogłowskiego. Jej tekst, dzisiaj już nieco zapomniany, może szokować trafnością, z jaką opisuje niektóre wydarzenia z historii Polski i świata. Proroctwo przewidziało między innymi powrót Gdańska i Mazur do Polski. Druga część przepowiedni może być natomiast odnoszona do wojny na Ukrainie. Padają tam między innymi stwierdzenia o "upadku niedźwiedzia" i "Polsce od morza do morza". Pełny tekst przepowiedni z Tęgoborzy znajdziecie w naszym tekście.
Ten przysmak podbił podniebienie króla Kazimierza Wielkiego
Pomysłowy rzeźnik z Czarnego Lasu
Historia ta, przekazywana z pokolenia na pokolenie, swój początek ma w czasach, gdy tereny między Krakowem a Bochnią porastała gęsta puszcza, zwana Czarnym Lasem. Były to ulubione tereny łowieckie królewskiej drużyny, w których polowaniom nierzadko przewodził sam Kazimierz Wielki. Jak podają dawne opowieści, podczas jednej z takich wypraw orszak królewski zabłądził w leśnych ostępach. Zmęczeni i głodni myśliwi, błądząc po zmroku, natrafili na samotną chatę na wzgórzu zwanym Czajna.
Domostwo należało do człowieka imieniem Lascyk, zwanego też Leśniakiem. Ten, nie rozpoznając w przybyszach króla, postanowił ugościć ich najlepiej, jak potrafił. Na stół wyłożył to, co miał najcenniejszego – pęta wybornej, wędzonej pod samą powałą kiełbasy. Ten gest gościnności okazał się mieć nieprzewidziane skutki. Król tak dalece zasmakował w podanym mu specjale, że od tamtej pory żadna inna wędlina nie była w stanie zadowolić jego podniebienia. Smak kiełbasy Lascyka stał się dla niego niedoścignionym wzorem.
Ochmistrz dworu, odpowiedzialny za zaopatrzenie królewskiej kuchni, szybko uczynił z leśnego rzeźnika głównego dostawcę wędlin na Wawel. Lascyk, będąc człowiekiem przedsiębiorczym, szybko zrozumiał, że popyt na jego wyroby może być znacznie większy. Ilekroć jechał z dostawą na królewski dwór, zabierał ze sobą dodatkowy towar, który z powodzeniem sprzedawał na krakowskim rynku.
Jego sukces nie uszedł uwadze lokalnych rzemieślników. Jak czytamy w legendzie, rozzłościło to okrutnie rzeźników krakowskich, dla których pomysłowy Lascyk stanowił groźną konkurencję. Członkowie potężnego cechu postanowili pozbyć się rywala. Wykorzystując swoje wpływy, doprowadzili do sytuacji, w której straż miejska zatrzymała Lascyka u bram miasta. Pod pretekstem braku przynależności do cechu rzeźników, cały jego towar został skonfiskowany, a on sam zhańbiony i przepędzony.
Leśny rzeźnik długo myślał nad rozwiązaniem, aż w końcu wpadł na genialny w swej prostocie pomysł pozwalający ominąć zakaz. Udał się do lasu, gdzie wyciął długie, grube kije. Następnie starannie wydrążył ich środki, tworząc idealne schowki na swoje pęta kiełbasy. Z tak przygotowanym, niepozornym „ładunkiem” bez żadnych przeszkód przekroczył bramy Krakowa i dotarł na Wawel. Gdy na zamkowym dziedzińcu wyciągał swój towar z wnętrza kijów, na niezwykłym procederze przyłapał go sam Kazimierz Wielki. Monarcha, zamiast się gniewać, był pod ogromnym wrażeniem sprytu i pomysłowości swojego dostawcy. W nagrodę za ten fortel nadał Lascykowi i jego rodzinie po wieczne czasy prawo do handlu mięsem w Krakowie.
Las Witkowicki
Zaginieni studenci z lasu Witkowickiego
Historia o dziewięciu studentach, którzy zaginęli w Lesie Witkowickim rozpala wyobraźnię badaczy zjawisk paranormalnych oraz miłośników opowieści grozy. Czy Las Witkowicki w Krakowie jest nawiedzony? O paranormalnych zjawiskach, które rzekomo pojawiają się w tym miejscu świadczy, mająca status miejskiej legendy, historia o dziewięciu zaginionych studentach. W październiku 2001 r. mieli oni w Lesie Witkowickim świętować rozpoczęcie roku akademickiego, a podczas tego spotkania towarzyskiego... po prostu zniknąć, rozpływając się we mgle. Wedle tej legendy, nigdy już nie znaleziono studentów żywych, ani martwych. Na tym jednak nie koniec opowieści. Zaginięcie grupy dziewięciu osób miało być rzekomo zatuszowane przez służby mundurowe, stąd w "oficjalnym" obiegu informacji próżno było szukać doniesień na temat zaginionych żaków.
Ostatnią osobą, która miała ich widzieć, był rzekomo mężczyzna mieszkający w pobliżu Lasu Witkowickiego, który ostrzegał imprezowiczów przed tajemniczym zagrożeniem czającym się w lesie. Miejsce to miało być w jakiś sposób przeklęte lub wśród drzew miała "zamieszkiwać" nadprzyrodzona siła, która nie życzyła sobie wizyty nieproszonych gości.
To jeszcze nie koniec historii! Gdy sprawa rzekomego zaginięcia nieco przycichła, przyjaciele studentów mieli wybrać się do Lasu Witkowickiego, żeby uczcić swoich kolegów i "wznieść za nich toast". Wówczas miało wydarzyć się coś niesamowitego i niewytłumaczalnego. Nowa grupa zobaczyła tajemniczy błysk, a po wywołaniu zdjęć zrobionych napotkanemu źródłu światła, na fotografiach mieli zobaczyć... swoich zaginionych przyjaciół.
Kaplica Szwedzka w Nowym Sączu
Miłość dziewczyny do Szweda uratowała Nowy Sącz
To opowieść o zakazanej miłości, która połączyła wrogów – szwedzkiego żołnierza i piękną polską dziewczynę. W mrocznych dniach brutalnej okupacji, gdy szwedzka armia siała postrach, a Polacy szykowali się do powstania, narodziło się uczucie silniejsze niż strach i lojalność wobec własnej armii. Młody wojak stanął przed dramatycznym wyborem: wierność rozkazom czy ocalenie ukochanej i jej miasta przed planowaną rzezią. Jego decyzja na zawsze zmieniła losy Nowego Sącza, ale cena, jaką przyszło mu zapłacić, okazała się najwyższa z możliwych.
Cudzoziemiec usłyszawszy o potwornym planie dokonania przez Szwedów masakry na mieszkańcach Nowego Sącza, nie wahał się ani chwili. Złamał przysięgę wojskową i zdradził tajemnicę swojej ukochanej. Dziewczyna, wiedząc, że nie ma czasu do stracenia, przez całą noc biegała po mieście, alarmując kupców, rzemieślników i czeladników. O świcie, gdy Szwedzi szykowali się do ataku, to mieszczanie uderzyli pierwsi. Zaskoczeni najeźdźcy zostali niemal całkowicie wybici. Niestety, jednym z pierwszych, którzy padli w walce, był szwedzki żołnierz – wybawca miasta. Jego historia z pewnością wzruszyłaby do łez nawet wielkiego wroga Szwedów - Bogdana z serialu "1670".