Zadziwię Gatesa

2004-08-12 2:00

Nie miał rolek, więc je pożyczył. Nie umiał na nich jeździć, więc się nauczył. Wystąpił o wizę, chociaż nie ma nikogo znajomego w Stanach Zjednoczonych. Przekonał konsula. Dostał wizę. Pojedzie.

Krzysiek Dzienniak (24 l.) z Opolszczyzny pojedzie do Ameryki 20 sierpnia. Tam założy rolki i ruszy w podróż z Nowego Jorku do Seattle. Przejedzie 7 tys. km, żeby spotkać się z Billem Gatesem i namówić go na sfinansowanie operacji dwóch polskich dziewczynek.

- Czy mi się uda? Na pewno... - Krzysiek zapala papierosa, zaciąga się, uśmiecha: - Na pewno skończę z paleniem. Na pewno nabiorę kondycji. Na pewno spróbuję. Dojechać. Spotkać. Przekonać...

Krzysiek nie zna Billa Gatesa, twórcy Microsoftu i jednego z najbogatszych ludzi na świecie. Ale usłyszał, że facet nie chce zostawić fortuny w spadku dzieciom, tylko przeznaczy ją na cele charytatywne. To go zainteresowało. - Popytałem w kilku polskich organizacjach, czy będą się starać o te pieniądze. Odpowiedzieli, że nie. Pomyślałem, że szkoda przegapić taką okazję, bo w Polsce przydałoby się centrum rehabilitacyjne z prawdziwego zdarzenia i kasa od Gatesa byłaby jak znalazł. Tylko jak ją dostać?

Gates pomoże

Dzienniak przeczytał biografię Gatesa i doszedł do wniosku, że gość lubi kreatywność, upór, ambicję. Postanowił mu zaimponować. Zrobić coś tak niespotykanego, żeby było o tym głośno. Tak, żeby Gates na pewno o tym usłyszał. Bo jak usłyszy, zainteresuje się. Trzeba było tylko wymyślić sposób na zaintrygowanie geniusza. Wtedy Krzyśkowi przypomniał się Forrest Gump.

Filmowy Gump biegł przez Amerykę bez powodu. Przez 3 lata, 2 miesiące, 2 tygodnie i 16 godzin. Krzysiek stwierdził, że nie ma aż takiej kondycji. Dlatego postanowił pojechać na rolkach. - Mnie samemu aż szczęka opadła, kiedy to wymyśliłem. Pomyślałem, że Gates też się zdziwi - mówi.

Pożyczyć rolki nie było trudno. Nauczyć się na nich jeździć, też nie problem. Ale znaleźć osoby, w których intencji Krzysiek miał jechać... Bo centrum rehabilitacyjne to pomysł na później, kiedy Gates już zacznie współpracować. Na początek powinna być konkretna pomoc w sfinansowaniu leczenia konkretnych dzieci.

Krzysiek odszukał w Internecie organizacje zajmujące się niepełnosprawnymi. - Opowiadałem o pomyśle, prosiłem o nazwiska potrzebujących pomocy. Zawsze padało pytanie: - A zna pan Gatesa? Nie? No cóż... Oddzwonimy... Nikt nie oddzwonił.

Zaczął przeglądać gazety. Niemal wszystkie informowały o 10-letniej Patrycji Białkowskiej z Warszawy, której w maju tramwaj obciął stopy. Jej rodzice nie mają pieniędzy ani na rehabilitację, ani na wózek inwalidzki dla niej.

Da sobie radę

Krzyśkowi drgnęło serce - chwila nieuwagi i radosna, zdrowa dziewczynka została inwalidą. Dorosłym trudno to zrozumieć, a dzieciak musi to zaakceptować i nauczyć się z tym żyć. A rodzice? Oni też muszą się tego nauczyć, bo tylko oni mogą jej pomóc. Krzysiek zdobył numer telefonu do państwa Białkowskich.

Kilka dni później odezwał się Konrad z warszawskiego Komitetu na Rzecz Dzieci. Podsunął Krzyśkowi telefon do rodziców 7-letniej Moniki Mosór z Garwolina. Dziewczynka urodziła się z wodogłowiem i przepukliną oponowo-rdzeniową. - Zaraz po urodzeniu lekarz zapowiedział, że przez całe życie będzie wegetować jak roślinka - opowiedziała Krzyśkowi mama Patrycji, Justyna Mosór. I dodała, że nie może doczekać się dnia, kiedy jej ruchliwa jak żywe srebro córeczka o własnych siłach pójdzie do tamtego lekarza i pokaże mu, jaką jest roślinką. - Na razie chodzi w aparacie ortopedycznym, opiera się na kuli. Ale potrzebujemy jeszcze jednej operacji. I kupy pieniędzy na rehabilitację.

Rodzice dziewczynek docenili pomysł Dzienniaka. Uwierzyli w niego.

- Nie mamy żadnej gwarancji na to, że w ogóle dotrze do Gatesa. Nie mówiąc już o tym, że namówi go do sponsorowania leczenia naszych dzieci - mówi Grażyna Białkowska. - Ale jesteśmy pewni, że mu się uda.

- Nawet jeśli nie zdobędzie pieniędzy, pokaże, że można zrobić dla kogoś, bezinteresownie, coś dużego - dodaje Justyna Mosór. - 7 tys. km to szmat drogi, ale pan Krzysiek da sobie radę.

Ma szczęście do ludzi

- Co on będzie jadł, gdzie będzie spał? - martwią się obie mamy.

- Co się da i jak się da - śmieje się Dzienniak. - Pojechałem kiedyś na rowerze do Rzymu - piękną trasą, przez Tyrol, Alpy, Riwiera - wspomina. - Byłem w drodze 36 dni, miałem ze sobą 20 konserw. Tylko dwie noce spędziłem w polu. Do Polski przywiozłem z powrotem 15 puszek. Wiem, że na świecie jest wielu życzliwych ludzi. Wierzę, że mam do nich szczęście...

Z wyliczeń Krzyśka wynika, że jeśli mu się uda utrzymać średnie tempo 80 km dziennie, to pokona drogę z Nowego Jorku do Seattle w 3,5 miesiąca. Jeśli nie wytrzyma tempa, będzie jechał dłużej. Może nawet spędzi w Stanach święta Bożego Narodzenia?

Na wniosku wizowym napisał: "przewidywany czas pobytu w USA - pół roku". Amerykański konsul też uznał, że powinno to wystarczyć. Krzysiek triumfalnie pokazuje kartkę z tekstem: "Generalny konsulat stwierdza niniejszym, że obecnie odpowiada pan wstępnym warunkom uprawniającym do wjazdu do USA". - Strasznie bałem się wizyty w konsulacie - mówi. Wszyscy mieli zaproszenia, listy polecające od zaprzyjaźnionych firm, gwarancje nauki albo pracy. A on miał tylko pomysł.

- Stanąłem przed okienkiem, za którym siedział pracownik konsulatu i próbowałem wytłumaczyć, o co mi chodzi. Pokazałem zaświadczenie z banku, że mam własne pieniądze na wyjazd. Pismo z Polskiego Związku Sportów Wrotkarskich, że planuję wielokilometrowy rajd i że pojadę na rolkach. I pismo od Konrada, że staram się zdobyć pieniądze na leczenie polskich dzieci. Nie byłem pewny, czy dobrze wytłumaczyłem, co chcę zrobić, jaką trasę pokonać. Ale facet w konsulacie tylko się upewnił, czy na pewno nie chcę się w Stanach uczyć. Albo pracować. Potem się uśmiechnął. I życzył mi szczęścia.

Wzruszyć bogacza

Krzysiek Dzienniak wylatuje do Nowego Jorku 20 sierpnia. Planuje, że 2 dni spędzi w mieście, u znajomych znajomych, żeby odespać różnicę czasu. A potem pojedzie na przedmieścia i ruszy w trasę.

Będzie miał na ramionach plecak, nie więcej niż 10 kg bagażu. Ciuchy na zmianę, coś do jedzenia, śpiwór. Trochę forsy na ewentualne naprawy rolek, jedzenie, nocleg. - Nic więcej mi nie potrzeba - mówi. - Potem już tylko będę jechał i jechał...

- Nie będę po drodze zbierał pieniędzy dla dziewczynek - tłumaczy. - Moja podróż jest tylko przepustką do prawdziwego starcia. Bo moim celem jest spotkanie z Gatesem. I przekonanie go do pomocy.

- Nie jestem harcerzem ani jakimś wielkim altruistą - opowiada Krzysztof. - Po prostu w 1997 r. zobaczyłem, jak wygląda powódź na Opolszczyźnie i ludzie, którzy potrzebują pomocy. Coś wtedy we mnie drgnęło...

Związał się z Fundacją Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, wstąpił do Pokojowego Patrolu. Jeździł na kolejne Przystanki Woodstock, potem organizował akcję "Bądź widoczny na drodze" i malowanie sal oddziału dziecięcego szpitala w Brzegu.

- Teraz przejadę dla dzieci 7 tys. km - mówi. - Tyle potrafię zrobić. Co zrobię, jak wrócę? Przestanę być młody. Bo skończę wtedy 25 lat, a według statutów większości stowarzyszeń młodzieżowych właśnie wtedy kończy się młodość. Ale mam nadzieję, że przez tę moją podróż jakiś znak po mojej młodości zostanie.

W trakcie podróży Krzysiek będzie prowadził dziennik internetowy. Wszystkich internautów prosi o udział w pisaniu wspólnej książki dla dzieci. Każdy dopisze swój kawałek, ostatni rozdział zostawi dla Gatesa: www.konard.org.pl.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki