- Tak jest codziennie! - mówi Marta Soćko (25 l.), studentka. - Zawsze rano, kiedy jadę na uczelnię, ledwo wpycham się do tramwaju - narzeka. - A bywa i tak, że wcisnę się dopiero do trzeciego z kolei - dodaje studentka.
Najgorzej jest między godz. 7 a 8, kiedy na stację przyjeżdżają podmiejskie pociągi dowożące tysiące ludzi z podwarszawskich miejscowości. Tłum na przystankach jest niewyobrażalny. Ludzie nie mieszczą się na wysepce. Wielu, narażając życie, wędruje po torach. Kiedy w końcu podjeżdża upragniony tramwaj, drzwi szturmuje kilkaset osób. - Nie ma szans. Nie wejdziemy - stwierdza jakiś licealista. Z wnętrza słychać jęki, czasem przekleństwa bardziej nerwowych pasażerów, kiedy trzeba się jeszcze bardziej ścisnąć, bo drzwi się nie domykają. A przecież tramwaje nie są z gumy.
Żeby ludzie nie ściskali się jak sardynki, Trasą W-Z powinny jeździć składy z trzema wagonami. Pomieściłyby więcej pasażerów. ZTM jednak z nich rezygnuje. - Infrastruktura nie jest na nie przygotowana. Trzywagonowy skład zabiera miejsce dla autobusów czy też pozostałych tramwajów na przystanku przy stacji Ratusz-Arsenał - mówi Igor Krajnow (31 l.), rzecznik Zarządu Transportu Miejskiego.
Michał Powałka (26 l.) z Tramwajów Warszawskich przyznaje, że z długimi składami jest kłopot.
- Nie zawsze dwa tramwaje zdążą przejechać przez skrzyżowanie podczas jednej zmiany świateł. Lepszym rozwiązaniem byłoby zwiększenie liczby kursów. W ten sposób pasażerowie szybciej i wygodniej dotrą do celu - tłumaczy Powałka. - Puścimy więcej tramwajów, o ile ZTM je zamówi - dodaje.
Urzędnicy gadają, a warszawiacy męczą się, dojeżdżając do pracy. Już teraz nie mieścimy się w tramwajach, a jeszcze ZTM namawia kierowców, by zostawiali samochody i przesiedli się do komunikacji miejskiej. To jakiś absurd!