Andrzej M., prezes Mazowianki z 35-letnim stażem, nie otrzymał absolutorium (czyli rozliczenia od władz spółki) i został odwołany. Zgromadzenie wspólników wybrało nową szefową - Irminę Sochańską. Zarządzała zaledwie tydzień, bo odwołany prezes wrócił. Uznał, że został nieprawidłowo odwołany. Wrócił pod osłoną nocy. O zmroku przeciął kłódki i wprowadził na teren zakładu prywatną ochronę, a ci pracownicy, którzy sprzeciwili się prezesowi, już o poranku otrzymali wypowiedzenia. Poza nim i wybrańcami pana prezesa nikt nie miał wstępu na teren zakładu. Brama zakładu jest też zamknięta m.in. dla nowej szefowej.
- Pan prezes został odwołany, bo źle traktował pracowników. Wyzywał nas od nierobów, że nie mamy mózgów, że kobiety powinny siedzieć w domu i wychowywać dzieci, a nie pracować - opowiada Irmina Sochańska.
Polecany artykuł:
Pracownicy zarzucają mu złe zarządzanie, skarżą się, że rekordziści mają niezapłacone pensje za trzy miesiące. - Prezes nie uznaje faktu, że został odwołany. A gdy ludzie pytali, kiedy otrzymają wypłatę, słyszeli: „wyp***ć - dodaje Marcin Pastuszka, były pracownik Mazowianki.
Tymczasem radca prawny prezesa Andrzeja M. poinformował nas właśnie, że "nigdy nie doszło do prawidłowego zwołania i zebrania zgromadzenia wspólników". Sąd Okręgowy wstrzymał skuteczność uchwał podjętych na tym zebraniu. Postanowienie ma rygor natychmiastowej wykonalności, co oznacza, że Andrzej M. nie został prawidłowo odwołany, a Irmina Sochańska nie została prawidłowo powołana.
Andrzej M. sugeruje również sądową walkę z byłymi pracownikami.
Sytuacją w "Mazowiance" zajmują się policja i prokuratura. Śledczy zabezpieczyli dokumenty i komputery w firmie. - Na ten moment sprawa jest zbyt świeża, aby o niej mówić. Trwają czynności procesowe - stwierdza krótko prokurator Aleksandra Skrzyniarz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.