Piwnica jest już całkowicie zalana, a fundamenty domu są wciąż podmywane.
- Nie wspominając już o szklarni, gdzie gniją zasadzone truskawki i rzodkiewki - mówi pan Zdzisław.
Ze sprawą zgłosił się do dzielnicy Mokotów i straży pożarnej. Niestety, wszędzie jego prośby o pomoc zostały potraktowane z dużym chłodem - Po zniesieniu zagrożenia powodzią to dzielnica musi nam wydać polecenie działania. My sami niestety nie możemy interweniować - tłumaczy odmowę strażaków Albert Stempień, rzecznik miejskiego komendanta.
Urzędnicy jednak takiego polecenia nie wydadzą. - Występowanie powodzi na prywatnym terenie to prywatna sprawa właścicieli - odpowiada Jacek Dzierżanowski, rzecznik dzielnicy Mokotów.
Mieszkańcy zatem są skazani na wszystkie skutki powodzi po odtrąbieniu wcześniejszego sukcesu przez miasto, że nic im już nie grozi. Pan Zdzisław sam nie jest w stanie sobie z takim kataklizmem poradzić. Wybieranie wody wiadrem na nic się zdaje, bo jej po prostu nie ubywa. Strażacy nie mogą wypożyczyć mu pompy, a sam jej nie kupi, bo to wydatek rzędu pięciu tysięcy złotych i po prostu go nie stać.