10. sezon MasterChefa już wkrótce. Michel Moran o kulisach jubileuszowej edycji: "Dla kucharzy to jak matura"

2021-08-01 9:43

Od 20 lat mieszka w Polsce, od 10 zaś poszukuje nowych talentów w programie „MasterChef”. Wybitny szef kuchni MICHEL MORAN zdradził nam, jak wspomina dekadę spędzoną na planie kulinarnego show, czym jego jubileuszowa 10. edycja którą zobaczymy jesienią, zaskoczy widzów oraz dlaczego nigdy nie ocenia kucharza po jednym daniu?

Przepis na finał. MasterChef

i

Autor: Materiały prasowe
Czym się różni "MasterChef Junior" do dorosłego "MasterChefa"?

- Przed uczestnikami 10. „MasterChefa” bardzo trudne zadanie, bo z każdym kolejnym sezonem poprzeczka ustawiona jest coraz wyżej i oczekiwania jurorów oraz widzów. Czy udało im się, pana zdanie, w tym sezonie sprostać?

- Zdecydowanie! Po tych dziesięciu edycjach zwróciłem jednak uwagę na ciekawą zmianę z naszej, jurorskiej perspektywy. W pierwszych edycjach byliśmy znacznie bardziej surowi i wymagający, choć konkurencje przygotowane dla uczestników były łatwiejsze w porównaniu do tego, co widzimy w tym programie teraz. Dziś poziom trudności jest wyższy, za to my staliśmy się łagodniejszymi jurorami, rozmawiamy z uczestnikami z większym uśmiechem. Atmosfera jest luźniejsza, choć nie znaczy to, że poprzeczka nie jest w tym roku wysoko. W 10. edycji zadania przygotowywało wielu wybitnych szefów kuchni, wymagania wobec uczestników były naprawdę duże, a pamiętajmy, że to przecież nie są profesjonalni kucharze.

- Wynika z tego, że nie tylko program przez te 10 lat przeszedł ewolucję, ale i państwo…

- Na pewno zmieniło się trochę moje podejście. Przyznam, że na początku podchodziłem do tego może zbyt poważnie. Dziś myślę, że tak nie można. W końcu do tego programu przychodzą amatorzy, a naszą rolą jest zachęcić ich do gotowania. Nie chodzi o to, żeby im podcinać skrzydła czy zniechęcać, by stracili serce do tego, co robią. Mamy być uczciwymi jurorami, wymagającymi w kuchni wysokiej jakości, ale w kontakcie z uczestnikami pozostać normalnymi ludźmi. Myślę, że od kiedy w taki sposób zmieniło się nasze podejście do roli jurorów, wszystko działa znacznie lepiej.

- Przez te wszystkie sezony widzieliście już państwo na talerzu bardzo wiele, nie łatwo więc już państwa uczestnikom czymś zaskoczyć. Czy w tym roku się komuś udało?

- Zaskoczenia są co roku! Pierwszym i najważniejszym w tym sezonie jest dla mnie przede wszystkim jakość, zwłaszcza przy tylu trudnych konkurencjach. Bywały takie, gdzie w ciągu dwóch godzin trzeba było wydać sześć różnych potraw, które ocenialiśmy na bieżąco, a nie można się było do tego zadania wcześniej przygotować. Tym większy podziw dla uczestników, którzy staną na wysokości zadania.

- Z czego pana zdaniem wynika ten coraz wyższy z sezonu na sezon poziom kulinarnych umiejętności. Czy my, Polacy, po prostu coraz lepiej gotujemy?

- Na pewno, choć myślę, że jest to też skutek pandemii, co ciekawe. Większość z nas spędziła ten czas w domu. Restauracje były wtedy zamknięte, ludzie zaczęli więc gotować częściej niż kiedyś. Jestem przekonany, że to miało ogromne znaczenie także na wyższy poziom w naszym programie, ale oczywiście fakt, że w Polsce gotuje się coraz lepiej nie jest kwestią roku czy dwóch. Mieszkam już w Polsce od 20 lat i od dawna obserwuję, jak to się zmienia – świadomość kulinarna, dostępność produktów. To wszystko idzie w parze.

- Nie brakuje głosów, że przyczyniły się też do tego takie programy jak „MasterChef”.

- Myślę, że każdy uczestnik oglądał z pewnością poprzednie edycje. Dzięki temu wiedzą chociażby, jakie trudności na nich będą tutaj czekać. Na pewno „MasterChef” także przyczynił się do tego, że gotowanie stało się popularne. Podobnie jak programy Ani Starmach, moje czy Magdy Gessler, która pokazała też czego można wymagać w restauracji, a na co nie powinno być tu miejsca. Takie produkcje mogą sporo nauczyć, ale i rozbudzają kulinarną pasję.

- Na przestrzeni 10 edycji udało się państwu wyłonić wiele zdolnych kucharzy, którzy prowadzą własne restauracje czy własne programy kulinarne. Niektórzy wracają po latach na plan „MasterChefa”, już w roli autorytetów kulinarnych.

- Takie momenty są niesamowite. Na planie pierwszego odcinka jubileuszowej edycji była z nami pierwsza zwyciężczyni polskiego MasterChefa Basia Ritz, która od lat prowadzi w Gdańsku świetną restaurację. Tym razem wystąpiła jako juror i przyznam, że zupełnie nie pamiętałem już wtedy Basi jako uczestniczki, ale po prostu czułem, że mam obok siebie prawdziwego szefa kuchnia. Jest też Beata Śniechowska, która otworzyła swoją restaurację we Wrocławiu, Mateusz Nowak, który z kolei działa w Radomiu... To dzieje się naprawdę! Ten program rzeczywiście potrafi zmienić czyjeś życie. Jedni idą w kierunku gastronomii, inni prowadzą blogi kulinarne czy działają w mediach. A my? Jesteśmy z nich bardzo dumni.

- Po ilu daniach w programie „MasterChef” jest pan w stanie stwierdzić, że ma do czynienia z naprawdę utalentowanym kucharzem?

- Na pewno nie po pierwszym talerzu. To byłoby jak skrytykowanie całej restauracji po jednej nieudanej kolacji, czyli po prostu nie fair. Z drugiej strony jedno dobre danie nie oznacza, że mamy do czynienia z wybitnym kucharzem. Myślę, że gdy dochodzimy o wyłonienia najlepszej dziesiątki, można już powiedzieć, kto gotuje dobrze, jest pomysłowy i zorganizowany, ale i potrafi utrzymać wysoki poziom. Pamiętajmy jednak, że to jest konkurs, można więc przez pięć odcinków serwować świetne potrawy, a w szóstym się nie uda i to może oznaczać koniec. To jest trochę jak matura, której można nie zdać przez kilka błędów, nawet jeśli przez cały rok ciężko pracowaliśmy. Tu wszystko może się zdarzyć.

Emisja w TV:

MasterChef 10

od września w TVN

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki