Ania Starmach zdradza, dlaczego nie otworzyła jeszcze swojej restauracji. Powód was zaskoczy!

2020-08-07 10:18

Kulinarna rywalizacja w programie “MasterChef” jesienią rozpocznie się na nowo, choć tym razem na nieco zmienionych zasadach. ANIA STARMACH, która ponownie wystąpi w roli jurorki, zdradziła nam, jak będzie się wyglądać formuła nowej edycji show, czym zaskoczyli ją uczestnicy i dlaczego nie zdecydowała się dotąd na otworzenie własnej restauracji.

Anna Starmach

i

Autor: Akpa Anna Starmach
Jak być jurorem w "MasterChefie" i nie przytyć?

- Pandemia sporo zmieniła w polskiej telewizji, zarówno w pracy na planie jak i formule nowych produkcji. Czy te zmieny widać także w nowym sezonie „MasterChefa”?

- My wszyscy tak bardzo się ucieszyliśmy na wiadomość, że zdjęcia do nowego sezonu jednak ruszą, że na planie chyba nigdy nie było tak dobrej energii jak teraz! Gdy spotkaliśmy się z Magdą i Michelem po raz pierwszy po wielu tygodniach izolacji, zaczęliśmy skakać z radości jak dzieci. Ale szczęśliwi są też uczestnicy, bo jednak po tak długim czasie spędzonym w domu to wszystko, co dzieje się na planie MasterChefa wydaje się wręcz jak park rozrywki (śmiech). Jest tyle emocji, konkurencji, ciągle odwiedzamy nowe miejsca. Ja też bardzo to doceniłam, bo pandemia sprawiła, że nowa edycja stanęła pod znakiem zapytania, a przecież od 8 lat w każde wakacje jesteśmy na planie MasterChefa i trudno mi sobie było wyobrazić, że teraz mogłoby tego zabraknąć.

- W tej edycji pojawiło się kilka zmian w formule programu, np. castingi po raz pierwszy przeprowadzone były drogę internetową.

- Tak rzeczywiście było. Przyznam, że trochę się ich obawialiśmy, ale udało nam się zgromadzić grupę zapalonych kucharzy. Co więcej, ponieważ w ostatnich miesiącach sytuacja zmusiła nas, by siedzieć w domu, oni przez ostatnie 3 miesiące mieli na gotowanie znacznie więcej czasu, niż zwykle. Dzięki temu nigdy nie mieliśmy tak dobrze przygotowanych do programu uczestników. Jest jeszcze jedna zmiana. W tej edycji nie będzie wyjazdu zagranicznego, ponieważ obecna sytuacja na to nie pozwala. Za to kładziemy bardzo duży nacisk na to, co nasze, polskie, regionalne. Odkrywamy na nowo to, co każdy wydaje się dobrze znać i potrafi to ugotować, ale czasem okazuje się, że nie jest to takie proste.

- MasterChef to jednak nie tylko rozrywka, ale także sposób na zwiększenie świadomości Polaków na temat kuchni. Jak pani z perspektywy tych 8 lat emisji programu ocenia rezultaty tej edukacji kulinarnej?

- Zmieniło się wszystko. My tego może nie widzimy z roku na rok, ale jeśli cofnęlibyśmy się do tego, co było te 8-9 lat temu, to pamiętam, że wtedy uczestnicy nie reagowali pozytywnie na owoce morza, nie mieli pojęcia co to jest kuchnia tajska i jakich się w niej używa przypraw, a na słowo „sushi” reagowali paniką. A teraz? Nie ma kuchni, która byłaby dla nich jakimś zupełnym zaskoczeniem. Uczestnicy niczego się już nie boją. Polacy też coraz mniej się boją. Spójrzmy na rynek gastronomiczny. W dużych miastach mamy już właściwie kuchnie z całego świata, a i w mniejszych jest ich też już coraz więcej.

- Jeszcze bardziej widać to w programie „MasterChef Junior”, gdzie również możemy panią oglądać. Wiele dzieci od najmłodszych lat zaraża się dzięki niemu pasją do gotowania.

- Bardzo mnie to cieszy, co oczywiście nie znaczy, ze wszystkie zostaną kucharzami, ale na pewno będą w przyszłości zwracały większą uwagę na to, co mają na talerzu, będą bardziej otwarte na smaki i lepiej się odżywiały. Bardzo mi się podoba, kiedy słyszę od dziecka, że nie je przetworzonej żywności, zawsze czyta skład na opakowaniach, umie odróżnić dobrego pomidora od złego. Gotowanie to jedno, ale za nim idzie o wiele więcej.

- Myśli pani, że dzisiaj dzieci podchodzą do gotowania inaczej, niż starsze pokolenia?

- Zdecydowanie. Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że wcześnie zaczęłam gotować, bo miałam wtedy 6 czy 7 lat, ale do naszego programu przychodzą dzieciaki, które mówią, że ciasteczka piekły już w wieku 3 lat! Moje dziecko ma niecałe dwa lata i już robi ze mną racuchy. Dużo się więc zmienia w tej kwestii, ale tylko na plus. Cieszę się też, że zmieniło się nastawienie rodziców, że przestaliśmy się tak panicznie bać noży - choć oczywiście trzeba pamiętać o bezpieczeństwie – ale też bałaganu. On co prawda w kuchni będzie, ale to procentuje, bo z czasem dzieci zaczną same sobie przygotowywać posiłki, a może i nam kiedyś przygotują.

- Wspomniała pani, że córka też zaczyna już iść w pani ślady. Jak to wygląda w praktyce?

- To oczywiście wyłącznie zabawa. Przede wszystkim musi być dużo misek, łyżek, trzepaczek. Mieszamy składniki, rozbijamy jajka – takie czynności też dobrze działają na tak zwaną małą motorykę dziecka. Od takiej zabawy przechodzimy do zrobienia czegoś konkretnego, choć nie zawsze się to udaje. Za to zawsze jest bałagan, a przepisy czasami wychodzą zupełnie kosmiczne (śmiech). Ostatnio robiliśmy placki z cukinii, do których Jagna postanowiła dorzucić trochę porzeczek, które jadła. Przyznam, że ten smak nawet dla mnie był zaskakujący.

- Na liście pani marzeń wciąż pozostaje własna restauracja, choć w najbliższym czasie pewnie trudno będzie je spełnić. Czego będziemy mogli spróbować, kiedy już pani otworzy podwoje dla klientów?

- Na razie cieszę, że tej restauracji jeszcze nie otworzyłam, bo mam na nią co pół roku nowy plan (śmiech). Co chwilę inaczej ona w mojej wyobraźni wygląda i co innego serwuje, Ostatnie lata uświadomiły mi, że gdybym miała wybrać, w którą stronę pójść, to jednak skłaniałbym się ku słodkiemu, a nie słonemu. Lubię widzieć uśmiech na twarzy kogoś, kto je mój wypiek. Wiadomo, że ze słodyczami nie należy przesadzać, ale wiem też, że kiedy mamy zły dzień, to dobre ciasto potrafi poprawić humor. Na tym właśnie dla mnie polega magia gotowania. Dlatego teraz marzy mi się jakaś mała cukiernia. Z drugiej strony teraz nastał trudny czas na otwierania własnego biznesu, a do tego chciałabym też jak najwięcej czasu poświęcić córeczce, więc te plany muszą na razie poczekać.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki