Aktor mieszkał w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w podwarszawskim Skolimowie od grudnia 2018 r. – Sam się odsunąłem, przestałem się udzielać. Poczułem, że już czas zamieszkać tam, gdzie będę miał stałą opiekę – mówił nam wtedy.
Przeprowadzkę do Skolimowa zorganizowała mu Jolanta Wołłejko, jego czwarta żona i matka ich dwóch synów Piotra i Pawła. To jej całkowicie powierzył swój los i majątek. – Sekretem naszych dobrych relacji jest przyjaźń. Miłość może minąć, ale przyjaźń przetrwa wszystko – tłumaczył nam pan Tadeusz.
A stała pomoc była mu potrzebna. Pluciński najpierw przeżył bolesny upadek na oblodzonej ulicy, wtedy złamał nogę w kolanie. Kontuzja nie pozwalała mu normalnie chodzić. Potem starość zaczęła dawać się we znaki.
– Ostatnio nie był tym samym człowiekiem co przed laty. Już na spotkaniu organizowanym kilka dni przed Wielkanocą bardzo źle się czuł. Podzielił się jajkiem i poszedł do siebie do pokoju. Od dłuższego czasu gasł w oczach. Przyjmował leki, ale nie lubił mówić, co mu dolega. Wiadomo było jedynie, że miał problemy z krążeniem i ciśnieniem. Zmarł we wtorek o godzinie 17 w swoim pokoju. Zmarł ze starości... – mówi nam mieszkaniec domu seniora.
„Super Express” dowiedział się, że kilka dni przed śmiercią aktor przyjął księdza i pojednał się z Bogiem. Do końca przy jego łóżku czuwali była żona i synowie.
Przez lata nie było mu po drodze z religią. Pluciński słynął z niezliczonych romansów i czterech nieudanych małżeństw. Zyskał miano największego amanta polskiego kina. – Kobiet w moim życiu było naprawdę wiele i to one z pewnością pójdą do nieba, bo są jak anioły. A ja? Ja się z nimi tam nie spotkam, bo mam lęk wysokości – żartował w rozmowie z nami.