Uczestniczki "The Voice Kids" w ogniu krytyki. Ida Nowakowska odpowiada hejterom

2020-02-24 12:19

Finał „The Voice Kids” już za nami. Okazuje się, że prowadzącą IDA NOWAKOWSKA łączy z małymi uczestnikami programu zadziwiająco wiele. Gwiazda opowiedziała nam o dzieciństwie na scenie, lekcjach, jakie dało jej życie. Przy okazji zamyka usta krytykom uczestniczek poprzednich edycji show - Roksany Węgiel i Viki Gabor.

Ida Nowakowska

i

Autor: Akpa Ida Nowakowska

- Od czasu „Dance Dance Dance”, który zadebiutował zeszłej wiosny, jest o tobie coraz głośniej. Dołączyłaś m.in. do „Pytania na śniadanie”, zadebiutowałaś w roli prowadzącej „the Voice Kids”. Jak wspominasz ostatni rok?

- Przede wszystkim minął bardzo szybko! Nie spodziewałam się, że będzie pełen tylu przygód i niespodzianek, bo każda kolejna propozycja zawodowa była dla mnie zaskoczeniem. Nie planowałam, że zostanę w Polsce tak długo. Już od wielu lat byłam bardziej związana ze Stanami i rzadko tu bywałam, ale uświadomiło mi to, że życie takie właśnie jest. Często planujemy różne rzeczy, a potem wychodzi inaczej, ale może się okazać, że tak jest nawet lepiej.

- Miałaś też okazję kilka miesięcy temu współprowadzić Eurowizję Junior 2020. To była dobra rozgrzewka przed prowadzeniem „The Voice Kids”?

- Na pewno. I tam i tu towarzyszyłam młodym ludziom przed wejściem na scenę. Podobnie było zresztą w programie „Bake Off Junior”, który kiedyś prowadziłam, gdzie dzieci z kolei piekły. To działa tak samo – są to po prostu młodzi ludzie z wielką pasją. Chociaż do dzieci na pewno trzeba mieć trochę inne podejście, ale ja to uwielbiam. Odkąd pamiętam, lubiłam dzieci, wiem, że one też mnie lubią i dobrze się z nimi dogaduję. Eurowizja była pełna pozytywnych emocji, bo nie było tam między dziećmi rywalizacji, tylko raczej motywacja. Tak samo jest teraz w „The Voice Kids”.

- Praca z dziećmi wymaga jednak pewnego podejścia i delikatności, można je zranić czy zniechęcić, kiedy coś pójdzie nie tak. Jak sobie z tym radziłaś, towarzysząc im za kulisami?

- Wydaje mi się, że w jakimś sensie rozumiem te dzieci, bo sama zaczynałam już w wieku pięciu lat. W pierwszym spektaklu na wielkiej scenie, „Piotrusiu Panie”, z profesjonalistami, zagrałam jako 8-latka i pamiętam to do dziś. Pamiętam każde słowo, które wtedy usłyszałam, dlatego zdawałam sobie sprawę w trakcie „The Voice Kids”, że te dzieci także mogą usłyszane tutaj słowa zapamiętać na długo. Zawsze więc starałam się dać im dużo ciepła i dobra, bo tak naprawdę one tylko tego potrzebowały, ale też przypominać im, że każdy z nich jest wyjątkowy i utalentowany. W końcu wszystkie przeszły casting, gdzie pokonały tysiące młodych talentów. Ja sama byłam uczestnikiem w programie tanecznym jako 16-latka i nie wygrałam tego programu. Myślę, że to mi nawet pomogło. Dlatego staram się czerpać z własnych doświadczeń.

- Za kulisami dzieciakom często towarzyszą rodzice i bliscy. Kto się bardziej stresuje – oni czy ich pociechy? I czy zdarzało się, że to rodzicom bardziej zależało na wygranej?

- Nie, myślę, że takich sytuacji u nas nie było, przynajmniej w tej edycji, żeby rodzice spełniali swoje marzenia poprzez swoje dzieci, za to często zdarzało się, że bardziej się stresowali kamerami, telewizją, i tym, jak pójdzie dziecku, niż ono samo (śmiech).

- Czyli można powiedzieć, że dzieciaki lepiej sobie radzą w takich stresujących momentach?

- Często tak, bo kiedy jesteś dzieckiem, to inaczej do tego podchodzić. Wszystko jest możliwe i nie masz nic do stracenia, bo przecież i tak masz przed sobą całe życie. Podobnie jest w programie „The Voice Senior”. Jego uczestnicy tak wiele już w życiu zrobili, że teraz już podchodzą do tego jak do zabawy, bo czemu nie bawić się tym życiem? Inaczej jest w „The Voice of Poland”. Tu stresu jest najwięcej, bo to jest dla wielu moment, kiedy stają przed szansą na karierę, więc uczestnicy czują większą presję.

- „The Voice Kids” też może otworzyć drzwi do wielkiej kariery, czego dowodem Roksana Węgiel i Viki Gabor, choć ostatnio wiele gwiazd polskiej sceny wypowiadało się krytycznie na temat tak szybkiego wejścia w świat show-biznesu. Czy to rzeczywiście za wcześnie?

- Jeśli taka młodziutka osoba trafi na złych ludzi, którzy chcą na niej zarobić, to może się to rzeczywiście źle skończyć, ale myślę, że dużo zależy od jej otoczenia. Ja miałam przy sobie cudownych rodziców, którzy mnie wspierali. Nie kładli nacisku na karierę, ja po prostu lubiłam robić to co robię, i widzę, że tak samo jest u Roksany. Ona kocha śpiewać. Nie czuje że musi, tylko spełnia swoje marzenia. Tak samo Viki Gabor. Miałam przyjemność poznać całą jej rodzinę. Są cudowni! W ich domu muzyka jest od zawsze, to jest dla nich naturalna rzecz, ale podkreślają też, że nie chcą, żeby Viki zaniedbała szkołę, chcą żeby wszystko było po kolei.

- Wkrótce zadebiutuje jeszcze jeden program twoim udziałem, tym razem historyczny. Czym jest „Szlak nadziei”?

- Ten program zmienił moje życie. Jak usłyszałam o takim pomyśle, to byłam wręcz zaskoczona, że nikt tego wcześniej nie wymyślił, bo przecież to jest świetny pomysł! Ucieszyłam się, że powierzono mi prowadzenie takiego programu, ale przyznam, że już przed samym wyjazdem, byłam wystraszona, bo to było naprawdę ekstremalne wyzwanie.

- Razem z grupą uczestników ruszyliście szlakiem armii generała Andersa.

- Przejechaliśmy długą drogę od Syberii aż po Monte Casino. To trwało prawie półtora miesiąca. Moim zadaniem jako prowadzącej było przewodzić grupie uczestników i wyznaczać im różne zadania nawiązujące historii. Ale jest to też program survivalowo- przygodowy. Trudno streścić to, co się tam działo, trzeba to po prostu zobaczyć! Przyznam jednak, ze wróciłam z tej podróży odmieniona. Jeszcze przez miesiąc po powrocie dochodziłam do siebie.

- Jakie to było dla was, współczesnych, przebywać ten historyczny szlak. Z jakimi wrażeniami wróciliście do Polski?

- Często o tym myśleliśmy, np. przy ognisku: jak to jest możliwe, że jesteśmy w tym miejscu. To dzięki tym ludziom, którzy właśnie – jak mówi tytuł programu - pełni nadziei, byli bez butów, po strasznych przejściach, wciąż mieli siłę iść dalej. Tymczasem my, młodzi w XXI wieku, w wolnej Polsce, często nie mamy właściwie o co walczyć, idziemy na łatwiznę. Tamci ludzie, aby przetrwać, musieli nieustannie główkować, zmagać się, a my dzisiaj często idziemy po najmniejszej linii oporu, bo tak jest nam wygodniej. Dlatego wszyscy wróciliśmy z takim poczuciem misji, aby oddać hołd bohaterom doceniając to, co mamy. Może brzmi to górnolotnie, ale często tego nie robimy. Ta podróż mi o tym przypomniała.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki