Marcin Przeciszewski

i

Autor: East News

Marcin Przeciszewski: Głos Kościoła nie jest wołaniem na puszczy

2018-01-17 6:20

Marcin Przeciszewski, redaktor naczelny KAI, w rozmowie z Tomaszem Walczakiem.

"Super Express": - Nasi hierarchowie za papieżem Franciszkiem wzywają do przyjmowania uchodźców. Na każdą taką wypowiedź alergicznie reagują politycy rządzącej partii. PiS ma problem, bo nie potrafi zmierzyć się z tym tematem? Czy może problem ma polski Kościół, głosząc rzeczy wyjątkowo niepopularne?

Marcin Przeciszewski: - Szczerze mówiąc, nie słyszę alergicznych wypowiedzi polityków rządzącej partii.

- To musiały panu umknąć wypowiedzi choćby Krystyny Pawłowicz.

- Krystyna Pawłowicz to bardzo autonomiczna polityk rządzącej partii. Jeśli chodzi o polityków z najwyższych szczebli partyjnych, to nie spotkałem się z ich strony z głosami krytycyzmu wobec stanowiska Kościoła ws. uchodźców.

- Nie da się jednak ukryć, że partia, która chce być postrzegana jako katolicka, nie bardzo mówi w tej sprawie językiem Kościoła.

- PiS mówi innym językiem i ma do tego prawo. Żadna partia nie musi mieć takiego samego stanowiska jak Kościół. Zresztą nie jest to partia katolicka. Kościół ją za taką nie uznał. Natomiast Kościół w Polsce jest częścią Kościoła powszechnego i jego zadaniem jest głoszenie w porę i nie w porę ewangelii oraz przykazań wynikających z Bożego objawienia. Jednym z najważniejszych przykazań jest pomoc bliźniemu, a szczególnie temu słabemu, potrzebującemu pomocy i doświadczonemu cierpieniem.

- Nie jest jednak tak, że głos Kościoła jest w sprawie uchodźców wołaniem na puszczy? Sondaże jasno mówią, że zdecydowana większość Polaków jest przeciwko przyjmowaniu uchodźców.

- Pamiętam Jana Pawła II, który definiował rolę Kościoła jako "głos sprzeciwu" w określonych sytuacjach. Natomiast nie byłbym takim pesymistą, że stanowisko ws. uchodźców to wołanie na puszczy. Oczywiście, patrząc na to w krótkiej perspektywie, można odnieść takie wrażenie. Ale w dłuższej perspektywie głos Kościoła trafia do wiernych. To ziarno trafia na różną glebę, ale także na podatną. Weźmy choćby sprawę aborcji. Jeszcze 20-30 lat temu wydawało się, że to, co w sprawie ochrony życia mówi Kościół, to także wołanie na puszczy. Okazało się, że większość Polaków się do niego przekonała.

- Nie boi się pan, że jednak głos tych, którzy głoszą, że miłosierdzie kończy się tam, gdzie zaczyna się bezpieczeństwo, jednak nie przeważy?

- Trzeba przede wszystkim zakwestionować związek między kwestiami bezpieczeństwa a przyjmowaniem uchodźców. Osobiście go nie widzę i nie widzę też sprzeczności między tymi sprawami. Kościół, poczynając od papieża, na naszych hierarchach kończąc, nigdy nie mówił, że trzeba przyjmować uchodźców w taki sposób, że generowałoby to niebezpieczeństwo. Można ich przyjmować w sposób bezpieczny. Przyznanie statusu uchodźcy jest zawsze poprzedzone szczegółowym badaniem - i danego człowieka, i jego sytuacji. Dlatego moralny obowiązek pomocy potrzebującym wcale nie oznacza utraty bezpieczeństwa. Zresztą w swoim nauczaniu papież wyraźnie zwraca uwagę zarówno na potrzebę otwarcia na bliźniego, jak i na potrzebę integracji tych osób. Nie ma sensu przyjmowanie dużych grup uchodźców, jeśli nie stworzy się mechanizmów wejścia w kulturę danego kraju.

ZOBACZ TAKŻE: Wojna PiS z Kościołem w sprawie imigrantów