Adrian Zandberg

i

Autor: Super Express TV

Adrian Zandberg w felietonie dla "Super Expressu": Geniusz zza Karpat

2018-12-15 5:00

Zawsze dziwił mnie nadwiślański kult Wiktora Orbana. Od lat prawica robi na jego widok maślane oczy. Z węgierskim premierem obściskiwał się Tusk, wzdychał do niego Kaczyński. Prezes zapowiadał nawet, że: “Przyjdzie dzień, że Warszawie będzie Budapeszt”. Co słychać w Budapeszcie po ośmiu latach rządów Fideszu? Na budynek węgierskiego parlament lecą właśnie butelki i kamienie. 

Bunt wybuchł, bo Orban chciał zmusić Węgrów, żeby zostawali dłużej w pracy. Za te nadgodziny większość nie zobaczy nawet złamanego forinta. W praktyce ma to wyglądać tak: Od jutra szef każe przychodzić do pracy w każdą sobotę. Nie można odmówić. W zamian jest przymusowy urlop - na przykład w listopadzie za trzy lata, bo tyle wynosi okres rozliczeniowy. A jeśli firma upadnie, to już problem pracownika - pieniędzy nie odzyska. 

Brzmi znajomo? Owszem. Podobny przepis przepychał Donald Tusk. Ale nawet on nie był tak bezczelny, żeby kazać ludziom czekać trzy lata na wypłatę. W Polsce okres rozliczeniowy, i tak skandalicznie długi, wynosi dwanaście miesięcy.
 

Tak właśnie Orban dba o swoich biznesowych kumpli. Oni w zamian finansują jego partię, a instytucje dbają o ich interesy. Na Węgrzech pieniądze i władza są ze sobą ściśle splecione. Tę samą zgniliznę czuć już w powietrzu u nas. Otoczenie Kaczyńskiego też buduje imperium finansowe: SKOK-i, deweloperka, media. Teraz dogadują się z kolejnymi oligarchami. Biznes, jak wiadomo, dogada się z każdym, jeśli tylko może na tym zarobić.

Budapeszt nad Wisłą to nie tylko mafijne układy. To także krótkowzroczna polityka zagraniczna. Węgry skłóciły się z sąsiadami i z Unią Europejską. Co mają z tej polityki? Niewiele. Orban wygłasza butne mowy, ale w praktyce prowadzi politykę gospodarczą na kolanach. Węgry zależą od łaski i niełaski niemieckich firm. I to znamy z doświadczenia. Co dały nam międzynarodowe awantury? PiS najpierw dużo krzyczy, a kiedy dochodzi do konkretów, podwija ogon pod siebie i kapituluje - przed Brukselą, przed USA czy przed Izraelem. 

Chcemy coś realnie załatwić? Uruchomić nowe unijne inwestycje? Wyrównać płace na Wschodzie i Zachodzie? W takim razie, zamiast wzorować się na operetkowym dyktatorku z Węgier, trzeba szukać sojuszników. Świat nie kończy się na Orbanie i Merkel. Warto rozmawiać z politykami, którzy rozumieją, że nierówności pomiędzy Wschodem i Zachodem trzeba zasypać. Tak właśnie myśli europejska lewica - tyle, że nasz rząd, zamiast szukać porozumienia, woli prowadzić z nią ideologiczną wojnę. Podążając dalej ścieżką Orbana Polska niczego nie zyska. Może za to bardzo wiele stracić. Rachunku nie zapłacą niestety Morawiecki z Kaczyńskim, tylko my wszyscy.