Cezary Gmyz: Coś tu ewidentnie śmierdzi

2015-03-17 3:00

Cezary Gmyz, dziennikarz śledczy tygodnika Do Rzeczy w rozmowie z redaktorem Tomaszem Walczakiem.

"Super Express": - Kolejni dziennikarze - w tym pan - mają dostęp do akt sprawy afery podsłuchowej. Dzięki zeznaniom osławionych kelnerów poznajemy coraz więcej szczegółów sprawy. Podczas gdy inni skupiają się na okolicznościach podsłuchów, pana interesuje głównie część rozmów. Ten aspekt sprawy uważa pan za najważniejszy?

Cezary Gmyz: - Treść tych podsłuchów to oczywiście clou całej afery. Rzeczą mniej istotną jest to, kto, w jakich okolicznościach i na czyje zlecenie nagrał. Najważniejsze jest to, co można na nagranych taśmach usłyszeć. A to jest porażające. Od początku twierdzę, że nawet jeśli działania, jakie podjęli kelnerzy czy nawet Marek Falenta były działaniami niezgodnymi z prawem, to nazwałbym to błogosławioną winą.

- Błogosławioną winą?

- Tak, ponieważ ujawnili oni kulisy życia publicznego w Polsce. A może nawet niepublicznego. To, co się znajduje na tych taśmach, to tak naprawdę potwierdzenie teorii spiskowych. Czymże była bowiem rozmowa Marka Belki z Bartłomiejem Sienkiewiczem, jeśli nie nielegalną próbą niedopuszczenia za wszelką cenę opozycji do władzy za pomocyą aktu prawnego, jakim była ustawa o NBP. Ten deal został dopięty i zrealizowany. Jeśli dowiadujemy się o tym, że mogło dojść do nieprawidłowości przy zbywaniu pakietu kontrolnego w spółce Ciech S.A., to jestem zdumiony, że prokuratura nie wyłączyła tego wątku do osobnego postępowania. Dopiero posłowie muszą składać zawiadomienie, żeby zostało ono wszczęte.

- Ma pan obiekcje do prokuratury w sprawie tego, jak bada tę sprawę?

- Jeżeli z akt wynika, że mamy też nieprawidłowości w PKP Cargo, KGHM, przewija się też PZU i kilka innych dużych firm, to budzi moje zdziwienie, że prokuratura skupia się wyłącznie na wątku sprawstwa nagrań. Nie zajmuje się natomiast tym, co jest w tej sprawie najważniejsze, czyli ściganiem potencjalnych łapówkarzy czy złodziei.

- Nie ma pan jednak wrażenia, że oba elementy sprawy są równie istotne - to, co się na taśmach mówiło, i to, kto i dlaczego wszystko nagrał?

- Oczywiście, chciałbym wiedzieć, kto za tym wszystkim stoi, ale dopiero w drugiej kolejności. Wydaje mi się natomiast, że teza prokuratury o tym, że zlecał Falenta i miał nagrania wykorzystywać do szantażu i prowadzenia swojego biznesu, może nie wytrzymać zderzenia z rzeczywistością sądową.

- Dlaczego?

- Jedne z kluczowych zeznań to te złożone przez Konrada L., który mówi, że nie tylko sprzęt podsłuchowy, ale także kamery ukryte w oświetleniu były zanim zaczęli proceder nagrywania. Odnoszę wrażenie, że kelnerzy są częściowo przygotowani do składania zeznań przez CBŚ. Są w tych zeznaniach kompletne bzdury.

- Jakie?

- Na przykład to, że Falenta miał się jakoby chwalić znakomitymi kontaktami w PiS, podczas gdy ich w ogóle nie ma. Jest za to blisko zaprzyjaźniony z dolnośląskimi politykami PO. Zastanawiam się, czy ktoś nie kazał kelnerom mówić takich rzeczy, które miałyby obciążać opozycję.

- Po co ten ktoś miałby to robić?

- Skoro nikt z opozycji nie został nagrany, to jedyną łatką, którą można przypiąć PiS, jest to, że to oni mieli nagrywać.

- Czyli sceptycznie podchodzi pan do ujawnionych zeznań kelnerów?

- W niektórych wypadkach tak. Mamy do czynienia z dziwną sekwencją. Do pewnego momentu kelnerzy milczą, a potem zostają wzięci przez CBŚ w obroty. CBŚ prowadzi swoje przesłuchania w trybie nieprocesowym. Z tych przesłuchań są tylko notatki, które nie mogą być materiałem dowodowym. Prokuratura musi powtarzać przesłuchania, żeby kelnerzy mogli złożyć zeznania do protokołu. Dzieje się to dopiero po tym, jak - moim zdaniem - CBŚ ich ustawiło. Ten rzekomy udział PiS w całej tej aferze sprawia wrażenie, że coś tu ewidentnie śmierdzi.

Zobacz: Cezary Gmyz o Durczoku: Mógł się komuś narazić?

Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail