Fundacja Elbanowskich zarobiła krocie na walce o sześciolatki

O małżeństwie Elbanowskich zrobiło się głośno, kiedy pod hasłem "Ratuj maluchy" rozpoczęli walkę z posyłaniem sześciolatków do szkół. Walka okazała się skuteczna. Od września pierwsza klasa jest obowiązkowa tylko dla siedmiolatków.

Jak wynika z dokumentów, w ubiegłym roku przychody fundacji Elbanowskich wyniosły 396 tys. zł. Z tej kwoty aż 279 tys. zł poszło na wynagrodzenia. To ponad 70 proc. wszystkich wydatków. W poprzednich latach było podobnie. Na wynagrodzenia szło 70 proc. dochodów (2014 ), 50 proc. (2013  r.), 87 proc. (2012 r.), 84 proc. (2011  r.). W swoim sprawozdaniu fundacja informuje, że w 2015 r. zaangażowała się w 13 projektów, m.in. w prowadzenie telefonu wsparcia rodziców, i uczestniczyła w pracach legislacyjnych oraz w debatach społecznych. Jak państwo Elbanowscy uzasadniają wydawanie takich kwot na wynagrodzenia? - Działalność Fundacji opiera się przede wszystkim na pracy merytorycznej, dlatego ok. 70 proc. przychodów jest przeznaczane na wynagrodzenia. Członkowie zarządu nie otrzymują wynagrodzenia za pełnienie swojej funkcji, lecz za wykonywanie ściśle określonych zadań - informuje nas Anna Borkowska-Kniołek z Fundacji. Takie tłumaczenia nie przekonują jednak specjalistów. - Przeznaczanie tylu pieniędzy na wynagrodzenia to zły sygnał. Fundacja powinna się skupić na pomocy rodzinom i szkołom, a nie na gwarantowaniu dobrych pieniędzy dla swoich ludzi - ocenia była szefowa MEN Krystyna Szumilas (60 l.). - Pytanie, jaką rolę teraz pełni ta fundacja? Bo jeśli jej celem jest zbieranie pieniędzy na wynagrodzenia członków fundacji, byłby to przejaw patologii - uważa prof. Antoni Kamiński (74 l.), socjolog z PAN.

Zobacz także: Anja Rubik: Rządy PiS podcięły skrzydła Polsce!