Marsz Równości w Lublinie

i

Autor: Olka Mazur

Galopujący Major: Lewico, nie unikaj wojny kulturowej (i innych wojen też)

2019-10-22 15:32

Jako osoba o lewicowych poglądach z pewnym jednak zaskoczeniem przeczytałem apel mojego felietonistycznego kolegi Rafała Wosia o tym, aby lewica odpuściła wojny kulturowe. Zaskoczeniem, albowiem mimo iż poglądy Rafała znam i szanuję, to jednak akurat ten apel wydał mi się kompletnie nietrafiony.

Po pierwsze, łatwo jest Rafałowi jako białemu, heteroseksualnemu mężczyźnie z klasy średniej, mieszkającym w Warszawie traktować aborcję, antyrasizm, czy świeckie państwo jako tematy zastępcze. Problem w tym, że dla samotnej, ubogiej matki, której nie stać na aborcję na Słowacji, kwestia urodzenia dziecka z porażeniem mózgowym to nie żadna wojna kulturowa, a zmuszanie jej do heroizmu o wiele większego niż życie bez podwyżki pensji minimalnej. Dla przemykającego opłotkami Araba, który boi się kolejnego pobicia albo dla ucznia geja z myślami samobójczymi, który co rusz jest szykanowany – dla nich tematem zastępczym jest właśnie płaca minimalna. Albowiem, dziwna sprawa, ale życie i bezpieczeństwo ludzie stawiają wyżej niż skądinąd słuszne wzrost płac. To dla ludzi, którzy nie muszą bać się codziennego szczucia, kwestia płac jest podstawowa, dla innych podstawowe jest coś zupełnie innego. Warto piramidę potrzeb rozumieć nie tylko w kategoriach pełnego portfela.

Po drugie, lewica musi na wojnę kulturową iść, bo nie ma wyboru. Ta wojna już trwa i wróg próbuje kontratakować. Można oczywiście apelować do lewicy, żeby porzuciła cały oręż, opuściła okopy, ale wróg nie zniknie. Przeciwnie będzie zajmował coraz to nowe obszary, bo na tym polega istota wojny: na zawłaszczaniu i okupowaniu coraz to nowszych terenów. Lewica odpuszczając, odpuściłaby już nie tyle tereny niczyje, ale to, co wygrała w ciągu ostatnich lat. W tym sensie nawoływanie od opuszczania tej wojny, to po prostu nawoływanie do dezercji. Tymczasem wróg zaczął przynosić już bomby na marsze równości, bo katolicki fundamentalizm religijny ma z tym islamskim coraz więcej wspólnego.

Po trzecie, ta wojna opłaca się właśnie lewicy. Nie tylko dlatego, że w tej wojnie Platforma jest tak niewiarygodna jak tłumaczenia Kidawy-Błońskiej w sprawie pomyłki w głosowaniu, ale dlatego, że samo społeczeństwo się liberalizuje obyczajowo. Z jednej więc strony poziom akceptacji na przykład dla związków partnerskich wzrasta, marsze równości już nikogo z normalsów nie dziwią, a z drugiej klasa ludowa została niemal w pełni przejęta przez PiS, również dlatego że PiS oprócz pensji minimalnej prezentuje w pakiecie konserwatywną diagnozę świata. Nie przypadkiem, jak twierdzi profesor Czapliński, mapa poparcia dla PiS nakłada się na mapę religijności Polaków. Odzyskiwanie tej grupy wyborców potrwa lata, podczas gdy grupa wyborców, dla których lewicowość obyczajowa jest najważniejsza jest do uzyskania już teraz i co najważniejsze, już teraz głosuje na polską lewicę.

Co najmniej od stu lat stoi lewica na dwóch nogach, tej starej, dotyczącej praw ekonomicznej i tej nowej, dotyczącej emancypacji polityczno-obyczajowej. Pomysł, aby skakać na jednej nodze ekonomicznej, to pomysł na polityczne samookaleczenie się w imię fetyszu XIX-wiecznej lewicy. Ale z drugiej strony pomysł, aby skakać tylko na nodze obyczajowej jest nie mniejszym horrendum i gotowym przepisem na roztopienie się w liberalnej magmie.

Dlatego lewica powinna nie tyle odpuszczać wojnę kulturową, co po prostu głosować razem z PIS za podwyższeniem płacy minimalnej w tym roku.