Joe Biden

i

Autor: AP Czy Joe Biden jest politykiem na miarę Franklina D. Roosevelta? Zapytaliśmy o to wybitnego amerykańskiego historyka

Joe Biden politykiem na miarę legendarnego prezydenta USA? Amerykański historyk o tym, co zwiastuje prezydentura Bidena

2021-05-10 7:24

Pierwsze sto dni prezydentury Joe Biden minęło. Walka z kryzysem pandemicznym oraz ambitne plany reform sprawiły, że w Stanach Zjednoczonych coraz częściej porównuje się do jednego z najlepszych prezydentów w historii USA - Franklina Delano Roosevelta, który nie tylko rzucił wyzwanie wielkiemu kryzysowi, ale zmienił Amerykę jak nikt przed nim. Czy rzeczywiście prezydentura Bidena zwiastuje głęboką transformację Stanów Zjednoczonych? "Byłbym ostrożny z wyciąganiem wniosków na podstawie pierwszych stu dni jakiejkolwiek prezydentury. Uważałbym zwłaszcza z zestawianiem ich z pierwszymi miesiącami prezydentury Roosevelta" - mówi w rozmowie z "Super Expressem" wybitny historyk epoki Roosevelta, prof. David M. Kennedy.

Joe Biden jak Franklin D. Roosevelt? Takie pytanie zadaje dziś sobie wielu Amerykanów i komentatorów politycznych? Rzutkość w walce kryzysem gospodarczym i zdrowotnym związanych za pandemią koronawirusa oraz wiele fundamentalnych zmian, które zapowiada Biden, kojarzą się z reformatorskimi czasami Roosevelta, który zwalczając skutki wielkiego kryzysu, przebudował też nie do poznania Amerykę. Jego Nowy Ład pozostaje do dziś symbolem skuteczności państwa w walce z kryzysem, ale też poprawy standardu życia milionów Amerykanów. To jemu Stany Zjednoczone zawdzięczają powojenny dobrobyt. Czy rzeczywiście jednak Bidena można porównać do Roosevelta? Prof. David M. Kennedy ostrzega w rozmowie z "Super Expressem" przed zbyt łatwymi analogiami historycznymi i wskazuje, że ze względu na krajobraz polityczny Bidenowi trudno będzie dorównać amerykańskim prezydentom, którzy najbardziej zrewolucjonizowali Amerykę: Abrahamowi Lincolnowi, Franklinowi D. Rooseveltowi i Lyndonowi B. Johnsonowi.

David M. Kennedy jest historykiem, emerytowanym profesorem Uniwersytetu Stanforda. Jeden z najwybitniejszych żyjących znawców epoki Roosevelta. W 2000 r. został nagrodzony Nagrodą Pulitzera za książkę poświęconą jego prezydenturze "Freedom From Fear: The American People in Depression and War, 1929–1945", uznawanej za jedną z najważniejszych książek na ten temat. Od 1999 r. jest redaktorem prestiżowej wielotomowej historii Stanów Zjednoczonych Oxford History of the United States.

„Super Express”: - Pierwsze sto dni prezydentury Joego Bidena i antykryzysowy program, w którym odrzuca dotychczasowe dogmaty neoliberalizmu sprawiło, że wielu zaczęło go porównywać z innym prezydentem czasu kryzysu, który z rozmachem wykorzystał państwo do walki z nim, czy Franklinem Delano Rooseveltem. Sto dni Bidena może nie są tak imponujące jak Roosevelta, ale widzi pan podobną siłę zmiany, którą niesie ze sobą ta prezydentura?

Prof. David M. Kennedy: - Byłbym ostrożny z wyciąganiem wniosków na podstawie pierwszych stu dni jakiejkolwiek prezydentury. Uważałbym zwłaszcza z zestawianiem ich z pierwszymi miesiącami prezydentury Roosevelta. Narosło mnóstwo folkloru i mitologii, które zaburzają ocenę tych legendarnych 100 dni Roosevelta. Prawda jest taka, że jedynie dwie czy trzy z głównych ustaw, które wtedy przeprowadził przez Kongres przetrwało dłużej niż dekadę.

- Co więcej, nie one okazały się trwałym dziedzictwem Nowego Ładu i nie za nie Roosevelt jest dziś stawiany w gronie najlepszych prezydentów USA.

- Dokładnie. Dlatego trudno wyrokować, jaka będzie prezydentura Bidena już na początku kadencji. To, co określiło czasy Roosevelta i na trwałe zapisało się w amerykańskim systemie przyszło później. Ustawy z pierwszych stu dni nie zakończyły zresztą kryzysu, który utrzymywał się niemal do czasu przystąpienia Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej w 1941 r. Natomiast wielu późniejszych prezydentów, w tym John F. Kennedy, narzekało na siłę oczekiwań, które legenda 100 dni prezydentury zrodziła. Mając na uwadze powyższe, trzeba zauważyć inną rzecz.

- Co takiego?

- Objęcie władzy przez Roosevelta miało dla Ameryki i Amerykanów ogromny efekt psychologiczny, podnosząc na duchu kraj zdruzgotany wielkim kryzysem i właśnie w sferze uczyć i emocji miało ono swoje historyczne znaczenie. Podobnie Joe Biden jako polityk jest postacią wprowadzającą spokój, stabilizację, dodającą ludziom otuchy po czterech latach prezydentury, która bardziej przypominała reality show niż politykę i naznaczona była kompletnym chaosem. Oczywiście, takie rzeczy trudno zważyć i zmierzyć, ale bez wątpienia ten efekt psychologiczny jest istotny i tu widziałbym pewne podobieństwa między początkiem prezydentury Bidena i Roosevelta.

Trudno wyrokować, jaka będzie prezydentura Bidena już na początku kadencji. To, co określiło czasy Roosevelta i na trwałe zapisało się w amerykańskim systemie przyszło później. Ustawy z pierwszych stu dni nie zakończyły zresztą kryzysu, który utrzymywał się niemal do czasu przystąpienia Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej

- Pierwsze miesiące prezydentury Bidena zwiastują, jak wielu by to widziało, rewolucyjną zmianę na miarę Roosevelta?

- Jedynie trzech prezydentów miało na Stany Zjednoczone wpływ, który można by nazwać rewolucyjnym. Byli to Abraham Lincoln, właśnie Roosevelt oraz Lyndon B. Johnson. Wśród wielu ważnych rzeczy, które ich łączyły, zwłaszcza jedna była niezwykle istotna: przeważająca większość, jaką miały ich partie we władzy ustawodawczej, co umożliwiało amerykańskiemu systemowi politycznemu funkcjonowanie bardziej jako system parlamentarny niż prezydencki. Taka sytuacja to rzadkość w amerykańskiej historii i na pewno nie jest udziałem Bidena.

- No właśnie, w porównaniach z Rooseveltem często zapomina się, że on miał za sobą większość, która w początkach jego długich rządów głosowała tak, jak chciał prezydent. Biden, choć Demokraci mają większość w Senacie i Kongresie, wcale nie może być pewny, że partia stanie za nim murem. To może powstrzymać zapędy reformatorskie Bidena?

- Powiem tak: jeśli w tym otoczeniu politycznym, w jakich przyszło mu rządzić, Bidenowi uda się  wprowadzić w życie głębokie zmiany, które zapowiada, przejdzie do historii jako polityczny sztukmistrz na miarę Lyndona Johnsona. Albo nawet go przewyższy. Ale jak wspomniałem, wcale nie będzie to proste.

- Dziwi pana różnica między Bidenem-wiceprezydentem USA z 2008 r. i Bidenem-prezydentem w 2021? Ten sam człowiek, zupełnie inne odpowiedzi na ówczesny i obecny kryzys.

- Cóż, nie wiem, na ile się zmienił Biden, ale na pewno zmieniły się czasy. Biden proponuje dziś rzeczy, które przecież od dawna są obecne w partii Demokratów, ale w nowej politycznej atmosferze, która zapanowała w USA, stały się one po prostu osiągalne. A skoro tak, to będzie się starał je wprowadzać.

- Na ile ta zmiana ma też charakter obrony demokracji liberalnej? Bo znów nasuwają się porównania z Rooseveltem, dla którego Nowy Ład był nie tylko programem wyjścia z kryzysu gospodarczego, ale także kryzysu demokracji. Na początku lat 30. XX w. powszechne były zachwyty nad autorytarnymi odpowiedziami na załamanie gospodarcze. Odpowiedź Obamy na kryzys z 2008 r. zrodziła Trumpa, więc Demokraci odrobili lekcję?

- Myślę, że nie tylko odpowiedź Obamy na kryzys stała za utorowaniem drogi dla Trumpa. Bardziej przyczynił się sam jego wybór i jego początkowe poparcie dla powszechnej opieki zdrowotnej, które dały paliwo Tea Party i umożliwiły wybór Trumpa. Ale i źródła trumpizmu są głębsze. Stał się on apogeum długiej drogi, która zaczęła się jeszcze w latach 60., gdy białe Południe w reakcji na ruch praw człowieka przestało popierać Demokratów i znalazło swoją przystań w partii Republikańskiej. Doszło do tego agresywne przyjęcie przez nią „spraw społecznych”, które wykorzystało i wzmocniło podziały kulturowe w USA. I wreszcie Trumpa stworzyła Reaganowska antypaństwowa filozofia oraz taktyka spalonej ziemi pioniera obecnego republikańskiego populizmu Newta Gingricha z początku lat 90.

Biden proponuje dziś rzeczy, które przecież od dawna są obecne w partii Demokratów, ale w nowej politycznej atmosferze, która zapanowała w USA, stały się one po prostu osiągalne

- Przynajmniej jeden element tej układanki Biden stara się zlikwidować: przywrócić wiarę w państwo, podkopaną przez Reagana. Znów wielu widzi tu cień Roosevelta i z nim Bidena porównuje.

- Wielki kryzys dowiódł, jak niezbędną rolę do odegrania ma państwo w czasach załamania gospodarczego. Ujawnił bowiem z całą mocą prekarność życia jednostek oraz duże ilości ryzyka wpisanego w wiele sektorów gospodarki i jej instytucji – zwłaszcza rynków finansowych oraz systemu bankowego. Nowy Ład wprowadził więc trwałe rozwiązania, które miały zminimalizować te ryzyka – wśród nich programy emerytalne i pomoc dla bezrobotnych, zapisane w ustawie o bezpieczeństwie socjalnym z 1935 r. oraz federalne instytucje wprowadzające choć trochę porządku i racjonalności na rynkach akcji i kredytów. To, co natomiast dowiódł kryzys związany z koronawirusem to między innymi ogromna cena, jaką płacą Amerykanie za życie w zatomizowanym społeczeństwie z niedofinansowanymi instytucjami publicznymi, którym brakuje w związku tym przygotowania i zdolności działania, by radzić sobie z kryzysem na taką skalę. Czy jednak ten pandemia i jej konsekwencje zrodzą podobne innowacje, jak czasy Roosevelta, by te problemy trwale rozwiązać – to się dopiero okaże.

- Cóż, na pewno administracji Bidena będzie łatwiej niż Rooseveltowi. W jego czasach brakowało gotowych rozwiązań antykryzysowych innych niż trzymanie dyscypliny finansów publicznych. Podstawy teoretyczne i praktyczne do udziału państwa w łagodzeniu kryzysu dopiero rodziły się w bólach. Stąd tyle improwizacji i eksperymentów Nowego Ładu.

- Musimy rozróżnić dwie kwestie. Z jednej strony Roosevelt i jego doradcy dążyli od ożywienia gospodarczego, z drugiej do ambitnych reform. W tej pierwszej materii mieli, jak już zresztą wspomnieliśmy, dość umiarkowane sukcesy, bo rzeczywiście działali trochę po omacku. Niemniej mieli oni jasną wizję tego, jakiego rodzaju zabezpieczenia społeczne, jakie reformy redukujące ryzyka chcą osiągnąć i wiele z tych rzeczy akurat im udało. Widać, że administracja Bidena ma podobne ambicje – nie tylko chce zakończyć kryzys, ale podobnie jak Roosevelt wykorzystać go do przebudowy państwa. Zobaczymy, jakie będą tego efekty. Już wspomnieliśmy, że Bidenowi będzie trudniej spełnić swoje ambicje.

- Z europejskiej perspektywy jedni widzą w Bidenie budowniczego socjaldemokratycznych Stanów Zjednoczonych. Inni zarzucają jedynie delikatną korektę neoliberalizmu. Gdzie leży prawda?

- W mojej ocenie, Ameryka od bardzo dawna ma i zapewne zawsze już będzie miała bardziej upośledzony i kruchy kontrakt społeczny niż większość europejskich społeczeństw. Wydaje się jednak, że powoli i nieśmiało zmierzamy w kierunku europejskich rozwiązań społecznych. Trudno jednak orzec, jak daleko na tej drodze zajdziemy.

- Jeśli już porównujemy Roosevelta i Bidena, to widać jedno – ten drugi dużo śmielej poczyna sobie w walce o prawa obywatelskie dla mniejszości, zwłaszcza rasowych. Czasy oczywiście inne, ale presja na Roosevelta, także ze strony jego małżonki Eleonor, była ogromna, by zająć się kwestiami segregacji rasowej. On jednak był więźniem zdominowanej przez rasistowskie Południe partii Demokratycznej, której poparcie mógł łatwo stracić, gdyby podnosił kwestie rasowe. Wielu twierdzi, że Nowy Ład kończył się na linii Masona-Dixona – historycznej granicy kulturowej między Południem a Północą.

- Myślę, że jest przesadą twierdzenie, że Nowy Ład kończył się tam, gdzie zaczynało Południe. Owszem, wiele rzeczy ze względu na wspomniane przez pana zdominowanie Partii Demokratycznej przez polityków z Południa nie pozwoliły Rooseveltowi na ambitną działania na rzecz walki o prawa Afroamerykanów. Niemniej, wybitny działacz amerykańskiego ruchu praw człowieka i przyjaciel Martina Luthera Kinga, Andrew Young, przyznawał, że jednym z najgłębszych korzeni tego ruchu z lat 50. i 60. XX w. był jeden z programów Nowego Ładu: powołana w 1933 r. Tennessee Valley Authority – pierwsza federalna inwestycja na Południu od prawie 100 lat. Nie jest więc tak, że Rooseveltowi nic się nie udało w kwestiach rasowych osiągnąć. Oczywiście, Joe Biden działa w zupełnie innych warunkach, ale wyzwań nie brakuje. I znów, zobaczymy, na ile okaże się skuteczny także w tej sprawie.

Rozmawiał Tomasz Walczak