Jarosław Kaczyński

i

Autor: Tomasz Radzik/SUPER EXPRESS Jarosław Kaczyński

Kaczyński zapowiada walkę o Polskę do samego końca - swojego lub jej - pisze Tomasz Walczak

2020-10-29 7:34

Wczoraj odnotowano niemal 19 tys. przypadków zakażeń koronawirusem. Jeśli to nie jest katastrofa epidemiczna, to nie wiem, co nią jest. Ten dramat to w dużej mierze suma zaniedbań władzy, która kilka miesięcy przed spodziewanym nawrotem pandemii, zajmowała się wszystkim, tylko nie koronawirusem. PiS miał czas, żeby urządzać nagonki na osoby LGBT, żeby stoczyć serię wewnątrzpartyjnych i wewnątrzkoalicyjnych wojen. Zabrakło tylko czasu, by przygotować się do walki o zdrowie i życie Polaków.

Wydawałoby się, że PiS odrobi lekcję i zamiast beztrosko ignorować zagrożenie epidemiczne, walkę z nim uczyni absolutnym priorytetem władz. Okazało się jednak, że na Nowogrodzkiej niczego się nie nauczyli. Zamiast walczyć z koronawirusem, PiS postanowił za pomocą Trybunały Konstytucyjnego powalczyć o uznanie najbardziej fundamentalistycznej i kompletnie marginalnej grupy społecznej, która od lat żądała od niego zaostrzenia prawa aborcyjnego.

Efekty były łatwe do przewidzenia: ogromny bunt społeczny, wielotysięczne protesty, stan niemal wojny domowej i pogłębianie się podziałów społecznych. Kaczyński pewnie to sobie wykalkulował. Nie przewidział tylko, że ten wściekłość zapanuje nie tylko wśród mieszkańców wielkich miast, ale zejdzie do Polski powiatowej.

Mądra władza poszłaby na jakieś ustępstwa, próbowała deeskalować konflikt, albo po prostu postarał przeczekać falę niezadowolenia. Nie tylko ze względu na to, że mamy pandemię i trzeba zająć się przede wszystkim nią, a nie podpalaniem Polski. Ale także w swoim własnym interesie, bo jeśli te protesty wyjdą poza ramy aborcji, zagrożona będzie władza PiS.

I co w tej sytuacji zrobił Kaczyński? Ogłosił, że będzie walczył o Polskę swoich fantazji do samego końca – swojego lub jej. Zamiast deeskalacji czy przeczekania, Kaczyński poszerza pole walki. Ze starcia o aborcję chce uczynić wojnę z wyimaginowaną rewolucją w stylu bolszewickim, która chce, jego zdaniem, zdelegalizować religię, wiernych reedukować na ateizm, Kościół, który utożsamia z polskością zniszczyć, niszcząc tym samym Polskę.

To, oczywiście, dla zdezorientowanych wyznawców Kaczyńskiego miód na ich serce. Władza po kilku dniach milczenia zapowiada działanie, jednoczy wokół siebie wierny elektorat, pokazuje, że jest i domniemana rewolucja jej nie zmiotła.

Problem jest tylko taki, że taka eskalacja może odpychać znaczą część elektoratu PiS, który głosuje na niego warunkowo. Może też sprawić, że protesty zamienią się w ogólnonarodowy bunt przeciwko tej władzy, który wyjdzie poza kwestię aborcji i zjednoczony wszystkie grupy społeczne, z którymi skonfliktował się PiS, co nieśmiało już się zdarza. Jeśli dodamy do tego poczucie zagrożenia koronawirusem, którego władza nie potrafi opanować, może to wróżyć PiS jak najgorzej. I to na własne życzenie PiS.