Marek Falenta, jeden z najbogatszych Polaków, który w ciągu kilku lat dorobił się fortuny wartej miliony złotych, kończy karierę w areszcie śledczym na warszawskim Grochowie. Czeka tam na przydzielenie do docelowego więzienia, gdzie będzie odsiadywał wyrok dwóch i pół lat więzienia za zlecenie nagrywania polityków koalicji PO-PSL w luksusowych warszawskich restauracjach.
Byłego biznesmena w areszcie nikt nie rozpieszcza. Do dyspozycji ma pryczę, krzesło, stolik i sedes za zasłonką. Jak wszyscy osadzeni, spożywa bardzo skromne posiłki. Wczoraj bohaterowi afery taśmowej podano na śniadanie kanapki z żółtym serem, na obiad – żurek i pulpecik sojowy, a na kolację – pastę rybną.
- Na wyżywienie dla pojedynczego osadzonego możemy przeznaczyć dziennie jedynie 4,80 zł. Dlatego dania są przeważnie bezmięsne – mówi nam nieoficjalnie jeden z pracowników grochowskiego aresztu.
Nic dziwnego, że były biznesmen i bywalec luksusowych stołecznych restauracji robi wszystko, żeby uniknąć odsiadki. Ostatnio starał się o ułaskawienie u prezydenta i zapowiedział, że jeśli Andrzej Duda (47 l.) nie zniesie mu kary, ujawni zleceniodawców i szczegóły afery podsłuchowej. Nic z tego – ułaskawienia nie będzie.
- Wniosek Marka Falenty jest kuriozalny. Andrzej Duda nie przestraszył się jego gróźb. Skierowano pismo do prokuratury, w celu sprawdzenia, czy nie ma we wniosku Falenty znamion szantażu – powiedział w „Salonie politycznym Trójki" prezydencki minister Andrzej Dera (58 l.).