Marek Balicki

i

Autor: ARCHIWUM

Marek Balicki komentuje: Lekarzy nie wezmą w kamasze

2018-01-04 3:00

Marek Balicki o chaosie w polskiej służbie zdrowia.

"Super Express": - Z czego wynika to, co dzieje się w służbie zdrowia, kolejne protesty itd.?

Marek Balicki: - Powiem przewrotnie, że trzeba się zastanowić, czy w ogóle mamy do czynienia z protestem.

- Jak to, przecież lekarze masowo wypowiadają umowy o pracę, żądają mniejszej liczby dyżurów. Jak najbardziej protestują...

- Ale właśnie - żądają mniejszej liczby dyżurów. Ale jak ktoś nie chce pracować w nadgodzinach, nie można mówić o strajku czy buncie. Wydaje się jasne dla wszystkich, że jeśli lekarze ograniczą swój czas pracy, zmniejszą liczbę dyżurów, będzie to musiało spowodować zmianę organizacji pracy lekarzy.

- Lekarze żądają przede wszystkim zmniejszenia liczby dyżurów. Co w praktyce oznacza spełnienie ich postulatu?

- Jeśli faktycznie zostałaby zmniejszona liczba dyżurów do dwóch w miesiącu, praca w szpitalu będzie musiała być zorganizowana zupełnie inaczej. Nie można mieć pretensji do ministra zdrowia, że próbuje z tej sytuacji wybrnąć. Polski system zdrowotny odstawał od tego, co miało miejsce w bogatszych krajach Unii Europejskiej.

- W jakim sensie odstawał - było więcej dyżurów?

- Dokładnie tak. U nas znacznie więcej było lekarzy dyżurujących niż w innych krajach. Zresztą te zasady, że wszystkie szpitale dyżurują na ostro, były zbyt wygórowane. Przed wprowadzeniem kas chorych niemal w każdym szpitalu był ostry dyżur, na przykład w Warszawie każdego dnia była inna placówka, gdzie był całodobowy ostry dyżur. Wycofanie się lekarzy z dyżurowania wymusi zmiany systemowe idące właśnie w tym kierunku. Zdaniem wielu ekspertów będzie to pozytywne rozwiązanie.

- W jaki sposób system powinien zostać zreformowany?

- To się dopiero okaże. Lekarze z nieba nie spadną, więc jeśli będzie mniej dyżurujących, siłą rzeczy trzeba będzie zmienić sposób funkcjonowania szpitali. Wprawdzie za kilka lat liczba lekarzy wzrośnie - bo studentów jest dwa razy więcej - a więc sytuacja niedoboru lekarzy nie będzie trwać wiecznie.

- Dotychczasowe protesty przeciwko władzy nie zaszkodziły Prawu i Sprawiedliwości. Służba zdrowia jednak dotyczy wszystkich. Czy protesty lekarzy wpłyną na notowania partii rządzącej?

- Nie sądzę, by miało to aż taki wpływ. W wielu szpitalach nic się nie zmieniło w związku z protestem. Myślę, że dla wszystkich jest zrozumiałe, że jeśli popieramy protesty lekarzy i to, by mieli tylko dwa dyżury w miesiącu, to siłą rzeczy lekarzy dyżurujących będzie mniej.

- Czy rząd może wymusić na lekarzach to, by nadal pracowali w dotychczasowym trybie?

- Nie jesteśmy w państwie totalitarnym, gdzie władza pośle lekarzy w kamasze. Choć kiedyś jeden polityk chciał to robić, ale w PiS go już nie ma. Nie sądzę, by protesty lekarzy spowodowały spadek sondaży partii rządzącej. Choć nie wiemy oczywiście tego, co stanie się za tydzień czy za miesiąc. Jednak w przypadku obecnego protestu mamy do czynienia z paradoksem.

- To znaczy?

- Paradoks polega na tym, że poważne protesty wokół służby zdrowia mają miejsce w czasie, gdy pierwszy raz od 30 lat podjęto decyzję o zwiększeniu finansowania służby zdrowia do 6 proc. PKB rocznie. Być może dlatego niektórzy lekarze chcą obniżyć czas pracy, zmniejszyć liczbę dyżurów, bo liczą na to, że wynagrodzenia wzrosną, będzie można pracować mniej za większe pieniądze.

Zobacz także: Protest lekarzy to gra bezpieczeństwem pacjentów? Tak sugeruje Radziwiłł