Krzysztof Ardanowski

i

Autor: Piotr Grzybowski/Super Express Krzysztof Ardanowski

Minister rolnictwa WYZNAJE: Też brałem udział w protestach Leppera [WYWIAD]

2019-02-14 3:58

Jeżeli ktoś w Polsce straszy rząd i resztę społeczeństwa, że kończy się pokój, a zaczyna wojna, to ja nie wiem za bardzo, o co mu chodzi. Staram się zrozumieć, ale nie rozumiem - mówi w rozmowie z Super Expressem Jan Krzysztof Ardanowski.

„Super Express”: – Po emisji reportażu „Superwizjera” o uboju chorych zwierząt sprawą zainteresowała się Komisja Europejska. Jest problem?

Jan Krzysztof Ardanowski: – Problem jest i absolutnie go nie bagatelizuję. Jednak krowy były kontuzjowane, a nie chore, co potwierdziły wyniki badania mięsa zatrzymanego w zakładzie, jak i wycofanego. Zasady są jednak takie, że złamanie procedur nadzoru sprawia, że mięso zostaje wycofane z obrotu. Zakład został zamknięty. Przekazaliśmy też odbiorcom krajowym i zagranicznym informacje, aby wycofywali zarówno mięso pochodzące z tej ubojni, jak i produkty wytworzone z jego udziałem. 

A gdzie była nasza kontrola?

– W tym przypadku inspekcja weterynaryjna została oszukana przez właściciela ubojni lub złamała obowiązki służbowe. W tej chwili trwa w tej sprawie śledztwo. Zadowolony jestem z tego, że przyjechali inspektorzy z KE. Nikt przed nimi nic nie ukrywał. Mają przedstawić protokół, do którego odniesiemy się w najbliższym czasie. Zależy mi, by wyeliminować nieprawidłowości. Jest przygotowany projekt ustawy, która ureguluje sprawy związane z inspekcją weterynaryjną.

– Owa ustawa jest pokłosiem materiału TVN?

– Nie. Przygotowaliśmy ją wcześniej. Mam nadzieję, że ci, którzy do tej pory przeszkadzali w tych zmianach, przestaną to robić.

Co konkretnie znajdzie się w ustawie?

– Chodzi o to, aby pełen nadzór nad mięsem, zarówno ubojem, jak i przerabianiem miała Państwowa Inspekcja Weterynaryjna, a nie osoby prywatne, które nie ponosiły do tej pory żadnej odpowiedzialności za ten proces. Chcemy być absolutnie transparentni. Od tego zależy nasza wiarygodność. Inaczej nie odzyskamy rynków, które tracimy przez tę sytuację. 

To niejedyny pański problem. Co chwila wracają protesty rolników skupionych wokół AGROunii. Wielu, w tym pana poprzednik Krzysztof Jurgiel, twierdzi, że spełnienie ich postulatów nie jest takie trudne. Skoro to takie proste, to czemu ministerstwo tego nie robi?

– Lista życzeń, żądań czy wręcz dyspozycji wydanych mi przez przedstawicieli AGROunii jest bardzo długa. Podczas pamiętnego spotkania na autostradzie A2 królował postulat dotyczący zwalczania ASF, do którego nie mam żadnych obiekcji. Teraz doszedł atak na Izby Rolnicze, a także pozostałe związki i organizacje rolnicze, który uważam za bezzasadny.

Izby Rolnicze, które pan stworzył, zdaniem części rolników nie działają tak, jak powinny. Być może stąd ich otwarta krytyka i prośba o ich reformę.

– Można mieć wiele zastrzeżeń do Izb Rolniczych, których jestem założycielem...

Czyli coś jest jednak z nimi nie tak?

– Przyznaję, że nie działają najbardziej efektywnie, ale w tym roku są wybory do Izb Rolniczych, więc rolnicy mają prawo wybrać nowych przedstawicieli. Nie wolno jednak obrażać tych, którzy starali się pracować na rzecz rolnictwa, dorabiając się często siwych włosów.

Podczas zeszłotygodniowej manifestacji lider AGROunii Michał Kołodziejczak zapowiedział, że kończy czas pokojowych protestów. Nie boi się pan, że rolnicy wjadą do pana na traktorach?

– Jeżeli ktoś w Polsce straszy rząd i resztę społeczeństwa, że kończy się pokój, a zaczyna wojna, to ja nie wiem za bardzo, o co mu chodzi. Staram się zrozumieć, ale nie rozumiem. 

Manifestanci nieśli wówczas czarną trumnę symbolizującą śmierć polskiego rolnictwa. Lata temu jako rolnik pan także dawał upust swojemu niezadowoleniu w takiej formie?

– Pamiętam wszystkie protesty od czasów Leppera. Sam brałem w nich udział. Czarna trumna i świński ryj to elementy obecne wówczas na każdym proteście. Trumna cały czas się przewijała. 

Rolnicy jadący na protest do Warszawy wierzyli, że Andrzej Duda wyjdzie do nich, aby porozmawiać o sprawach wsi. Nie wyszedł, bo był na nartach. Pan jest w stałym kontakcie z Andrzejem Dudą, więc może pan powiedzieć, czy prezydent wsłuchuje się w głos wsi z jakimś konkretnym efektem w postaci proponowanych działań?

– Prezydent bardzo interesuje się sprawami wsi i rolnictwa. Tak samo jak interesował się nimi śp. Lech Kaczyński, choć nie był człowiekiem ze wsi. Jeżeli jednak ktoś pragnie nakręcać spiralę nienawiści i próbuje skłócić polską wieś, to mamy do czynienia z mową nienawiści, o której tak dużo mówiliśmy niedawno po tragicznej śmierci śp. Pawła Adamowicza. 

– W przyszłą środę organizacje rolnicze oraz przedstawiciele Ministerstwa Rolnictwa spotkają się pod patronatem Andrzeja Dudy. Wierzy pan, że nastąpi złożenie broni i wielomiesięczne protesty AGROunii odejdą do historii?

– Wszystkie organizacje rolnicze zostały zaproszone. Chcemy, aby rolnicy, a także sieci handlowe, przedstawiciele różnych organizacji, konsumenci oraz administracja miały okazję podczas wspólnego spotkania rozplanować, jak przeprowadzić polskie rolnictwo przez okres zmian na świecie. Liczę, że AGROunia przybędzie, jeśli nie, będzie to oznaczało, że ma w dużym poważaniu innych, którzy wyrazili chęć, aby usiąść do rozmów. 

Do rozwiązania problemów potrzebne są dwie strony...

– Liczę na to, że moja wyciągnięta ręka nie zostanie zignorowana. 

Propozycja rolników, aby w odpowiedni sposób znakować żywność, wydaje się konkretnym zaleceniem w stronę Ministerstwa Rolnictwa. Polacy chcą bowiem wiedzieć, skąd pochodzi produkt, który kupują. 

– To bardzo sensowny postulat. Chociaż niektórzy rolnicy mówią, że to może się nie sprawdzić, ponieważ sprzedają swoje produkty zagranicznym firmom, które nie chcą zaznaczać pochodzenia produktu. 

Dlatego, że sprzedają polski produkt jako swój?

– Tak. Ale to już kwestia taktyki handlowej. Od wrześniu ubiegłego roku obowiązują przepisy wprowadzone ustawą, które nakazują to, że produkt wprowadzony na polski rynek musi mieć pełną dokumentację, w której zawarta jest informacja, skąd pochodzi. Klient może zażądać od sprzedawcy jej okazania. 

Teraz jest pomysł, aby oznaczać krajowe produkty polską flagą.

– Taki pomysł musi być notyfikowany w Komisji Europejskiej. Prowadzimy działania w tej sprawie. Jako pierwsze zostaną w ten sposób oznakowane ziemniaki. 

– Wychodzi na to, że zaczyna pan współpracować z AGROunią, która walczyła o odpowiednie sygnowanie polskich ziemniaków.

– Ma pani rację, to postulat przedstawicieli AGROunii, wtedy jeszcze Unii Warzywno-Ziemniaczanej. Nie da się jednak obejść przepisów unijnych, by móc znakować ziemniaki polską flagą. Niektóre produkty mogą być znakowane przez kraje członkowskie, a inne nie. To wszystko nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Unia preferuje oznaczenie – wyprodukowano w UE.

Jednak polscy rolnicy chcą, aby podkreślić odmienność rodzimych specjałów.

– W związku z tym nie do końca zgadamy się na tej płaszczyźnie z UE. Nie wstydzimy się swojej żywności, więc chcemy eksponować jej walory. Uważamy, że należy podkreślać to, co polskie. Zwłaszcza, że mamy wspaniałe produkty. 

Podczas kulminacji „powstania chłopskiego”, które miało miejsce w zeszłą środę, rolnicy zebrani przed pałacem prezydenckim zaprezentowali kolejny pomysł. Chodzi o ochronę wewnętrznego rynku. Jak pan się na to zapatruje? 

– Chodzi raczej o całkowite zablokowanie importu na nasz rynek produktów z zagranicy. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak można by to zrobić. Według tej koncepcji cały świat powinien kupować polską żywność, a my nie wpuszczalibyśmy nic z zewnątrz. Mogę powiedzieć tyle, że postulującym życzę sukcesów z naszymi partnerami handlowymi. Polska musi eksportować żywność. Warunkiem przetrwania jest eksport. Jesteśmy krajem, który produkuje więcej, niż wynosi zapotrzebowanie wewnętrzne. Teraz na rynki zagraniczne sprzedajemy ok. 50 proc. produkcji drobiu, 40 proc. produktów mlecznych, ogromną ilość warzyw i owoców, a wołowiny musimy sprzedać aż 80 proc. Jeżeli nagle zaczniemy trąbić, że nie chcemy żywności od innych, obawiam się, że odniesiemy odwrotny skutek. I nikt nie będzie kupował od nas. Szukając nowych rynków, nie możemy wysyłać sygnałów, że się zamykamy!

Protest rolników na A4 pod Brwinowem

i

Autor: Mateusz Grochocki/East News Protest rolników na A4 pod Brwinowem

– Od początku rządów PiS wiele kontrowersji budzi sytuacja we flagowych polskich stadninach koni. Zwłaszcza w Janowie. Wielu zarzuca waszej ekipie, że doprowadziliście ją do ruiny.

– Bardzo wnikliwie analizuję sytuację w państwowych stadninach koni. Zależy mi na tym, aby hodowla tych pięknych zwierząt prężnie się rozwijała. Mówiąc o koniach, musimy wiedzieć, że kontekst dotyczący dbałości i rozwoju poszczególnych ras jest szeroki. Podjąłem decyzję, że Pride of Poland będzie w Janowie, tak samo jak czempionat. Historia stadniny w Janowie wiąże się z tradycją hodowli koni rasy arabskiej. Wielu lokalnych przedsiębiorców zabiega o to, aby promować Janów. W najbliższym czasie polska delegacja uda się do Dubaju, aby przekazać tamtejszym władzom zaproszenie do Polski.

– Rozumiem, że strona polska będzie tym samym zachęcała do kupna arabów?

– Tak. Dubaj jest miejscem, w którym zawsze pasjonowano się końmi arabskimi, czego odzwierciedlenie widać w transakcjach. Mam nadzieję, że dubajskie władze z dubajską minister rolnictwa na czele przyjmą zaproszenie, o którym wspomniałem, i przybędą do Polski na aukcję, która odbędzie się w Janowie Podlaskim. Aukcje koni zasługują na to, aby przywrócić im prestiż i myślę, że jesteśmy na dobrej drodze, aby tak właśnie się stało. Jednak specjaliści nie pozostawiają złudzeń i ostrzegają, że na całym świecie ceny koni drastycznie spadły. 

– Wiele mówi się o tym, że hodowla koni nie jest dochodowa, a unijne przepisy, które zostały wdrożone w 2007 r., wiążą nam ręce. Jak dużym problemem są rzeczone regulacje i na czym polegają?

– To prawda, że hodowla koni nie jest dochodowym zajęciem. W 2007 r. zostaliśmy zmuszeni przez Unię do tego, aby wdrożyć przepisy, które hamują pomoc publiczną dla hodowli koni. Nie wolno wspierać żadnej hodowli koni ze środków publicznych. Jedynym wyjściem z sytuacji było wówczas połączenie stadnin i stad ogierów z gospodarstwami rolnymi. 

– Czyli posiadacz pola rzepaku lub hodowca trzody chlewnej ze swojej produkcji mógł dopłacać do koni?

– Tak. Dlatego na sytuację ekonomiczną każdego gospodarstwa, które utrzymuje konie, wpływa opłacalność, dochody z pozostałej działalności. Nie z koni. Musimy pamiętać o tym, że w tym roku całe rolnictwo dostało potężny cios.

– Ma pan na myśli suszę? Niektórych zaskoczyła odpowiedź pana resortu, z której wynika, że jedną z przyczyn zapaści finansowej stadniny w Janowie Podlaskim jest słynna susza. Proszę zatem wyjaśnić związek przyczynowo-skutkowy miedzy suszą a kiepską kondycją spółki SK Janów Podlaski.

– Gospodarstwa państwowe nie mogą korzystać z pomocy suszowej. W tym roku pomoc suszowa była w Polsce największa ze wszystkich krajów UE. Przeznaczyliśmy na nią 2 mld 215 mln zł, ale firma państwowa, jaką jest stadnina koni, nie może być wspomagana finansowo ze środków publicznych. Całe rolnictwo dostało cięgi za poprzedni rok. Może 2019 będzie łaskawszy.

koń, janów podlaski

i

Autor: East News