Rafał Chwedoruk

i

Autor: ARCHIWUM

Rafał Chwedoruk: Okazanie wrażliwości społecznej nie jest złe

2018-05-05 4:00

Z Rafałem Chwedorukiem rozmawiał Tomasz Walczak.

"Super Express": - Agata Duda na prośbę protestujących osób niepełnosprawnych i ich rodzin przyjechała do Sejmu. Myśli pan, że już na stałe włączy się w bieżącą politykę?

Prof. Rafał Chwedoruk: - Od lat nad polityką, nie tylko polską, krąży widmo ocieplania wizerunku: pokazywania, że politycy są wrażliwi na krzywdę społeczną i żyją życiem zwykłych Polaków. Metody tego ocieplania są bardzo różne. W przypadku głów państw, idąc za wzorem amerykańskim, starano się lansować pierwsze damy jako osoby aktywne na niwie charytatywnej.

- Pamiętamy tu przede wszystkim Jolantę Kwaśniewską, która ze swojej działalności charytatywnej słynęła, choć potem musiała się z niej gęsto tłumaczyć.

- To zresztą pouczający przykład. Jeśli spojrzeć bowiem z dystansu kilkunastu lat, jej działalność nie była czynnikiem, który sam w sobie umożliwiał sukcesy Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. A po zakończeniu jego podwójnej kadencji popularna małżonka nie pozwoliła mu wrócić w jakikolwiek poważny sposób do polityki. Wydaje się więc, że wszyscy przeceniamy rolę pierwszych dam.

- Tu Agata Duda niejako została do aktywności zmuszona.

- Oczywiście. Co więcej to, że politycy manifestują swoją wrażliwość społeczną, nie jest samo w sobie złe. Zastanawiać się jednak można, czy wprowadzanie czynnika pozainstytucjonalnego, jakim jest osoba pierwszej damy, do dialogu społecznego i to w tak ważnej i skomplikowanej sprawie jest akurat dobrym pomysłem.

- Może swego rodzaju arbiter elegancji w rządowych zmaganiach z kryzysem wokół protestu jest jednak potrzebny, bo PiS najwyraźniej traci prospołeczną busolę.

- Jest chyba czymś normalnym, że w całej sprawie pojawił się prezydent, choć jego kompetencje niekoniecznie odnoszą się do problematyki polityki społecznej. Dobrze, że zaangażowali się w sprawę premier i ministrowie, ale być może warto oszczędzić pierwszą damę, bo poza podkreśleniem rangi sporu trudno się spodziewać, by jej zaangażowanie było czymś, co samo w sobie przyspieszy dialog i osiągnięcie porozumienia. Była niedawno dyskusja na temat wynagradzania pierwszych dam, ale wydaje mi się, że to bardziej droga do neo-Wersalu, niż dobrych rozwiązań politycznych i instytucjonalnych.

- Czyli co? Lepiej, żeby Agata Duda stała z boku?

- Po prostu uważam, że podobne zaangażowanie niewiele wnosi. Jeżeli pozostanie to na poziomie pojedynczego gestu, pojedynczej rozmowy, sugerujących zainteresowanie głowy państwa i jego wolę, żeby nie zbagatelizować problemu, to dobrze. Nie sądzę jednak, żeby optymalną dla nowoczesnej demokracji i dialogu społecznego było zaangażowanie osób w zasadzie spoza świata instytucji państwa.

- Mimo tych zastrzeżeń, uważa pan, że po 2,5 roku nieobecności w życiu politycznym Agata Duda stanie się jego stałym elementem, który będzie miał pomóc jej mężowi w reelekcji?

- Cóż, myślę, że jesteśmy już na tyle dojrzałym społeczeństwem, że małżonki polityków nie odgrywają już dla nas większej roli. Niegdyś, kiedy kandydatem na prezydenta był Marian Krzaklewski, na finiszu kampanii pojawił się mit jego żony, która miała stać się asem atutowym.

- Jakże mało porywającym mitem. Mało kto bowiem pamięta samego Krzaklewskiego, a już o jego żonie nikt nie słyszał.

- Tak. Okazało się bowiem, że Polaków interesują zupełnie inne rzeczy i żyją zupełnie innymi problemami niż czysto wizerunkowe. Tym bardziej dzisiaj trudno mi sobie wyobrazić, żeby ośrodek prezydencki uważał, że bezpośredni udział pierwszej damy i zwiększenie jej aktywności miało cokolwiek strukturalnie w polskiej polityce zmienić. Jak sądzę, absencja Agaty Dudy w sporach politycznych i niewypowiadanie się w kwestiach, które najbardziej dzielą opinię publiczną, jest jednym z czynników utrzymującym stabilne i w miarę wysokie notowania pana prezydenta. Skoro dotychczasowy model się sprawdził, to po co go zmieniać?

- I prezydent nie będzie za pomocą żony licytował się z PiS, kto jest bardziej wrażliwy społecznie?

- W interesie PiS jest to, żeby na tym tle między rządem a ośrodkiem prezydenckim nie dochodziło do takiej licytacji. Gdyby to Andrzej Duda prezentował się bardziej prospołecznie niż partia Jarosława Kaczyńskiego, byłby niezwykle niewygodny. Nie sądzę więc, żeby do czegoś takiego miało dojść.