Andrzej Sośnierz

i

Autor: Andrzej Iwanczuk/REPORTER

Pełny lockdown? Poseł Kaczyńskiego MIAŻDY plany Morawieckiego. "Teraz to już nie ma sensu"

2020-11-08 15:54

Premier Mateusz Morawiecki ostrzegał, że jeśli sytuacja epidemiczna się nie zmieni, czeka nas pełny lockdown. Czy jest potrzebny? "Teraz to już nie ma sensu. Epidemii koronawirusa już nie opanujemy. Można ją tylko nieco ograniczyć, ale to sprawi, że jeszcze dłużej będziemy chorować i jeszcze dłużej będzie trwał lockdown. Niech się już ten koronawirus przetoczy przez Polskę, ponieważ nie da się go już zatrzymać. Pozwoliliśmy mu się rozhulać i pełny lockdown tu nie pomoże" - mówi w rozmowie z Tomaszem Walczakiem poseł Zjednoczonej Prawicy i były szef NFZ, Andrzej Sośnierz

„Super Express”: - Widmo pełnego lockdownu krąży nad Polską. Przerażeni są zwłaszcza przedsiębiorcy, którym w oczy zagląda bankructwo. Przed zamknięciem kraju nie ma już odwrotu?

Andrzej Sośnierz: - W zasadzie pełny lockdown już mamy. Niemal wszystko zostało zamknięte.

- Nic więcej zamknąć się już nie da?

- Być może coś jeszcze pozostało do zamknięcia, ale co za różnica? Tak naprawdę już mamy zamrożony kraj. Bardzo szkoda.

- Pełny lockdown nie jest potrzebny?

- Teraz to już nie ma sensu. Epidemii koronawirusa już nie opanujemy. Można ją tylko nieco ograniczyć, ale to sprawi, że jeszcze dłużej będziemy chorować i jeszcze dłużej będzie trwał lockdown. Niech się już ten koronawirus przetoczy przez Polskę, ponieważ nie da się go już zatrzymać. Pozwoliliśmy mu się rozhulać i pełny lockdown tu nie pomoże.

- W tym kierunku idą inne kraje Europy. Na ich przykład wskazuje też premier.

- Europa Zachodnia nie powinna nas interesować. Są państwa na świecie, które dały sobie radę i stłumiły epidemię. Jest Korea Południowa, Tajwan, Australia, Nowa Zelandia. W Europie nieźle radzą sobie Islandia czy Niemcy. Na te kraje patrzmy. U nas pozwoliliśmy epidemii wymknąć się spod kontroli i to, że niektóre inne państwa w Europie Zachodniej też tak mają, nie jest żadnym dowodem na to, że musimy robić dokładnie to, co one.

- A nie powinniśmy?

- Jest wyraźna różnica w przebiegu epidemii na zachodzie Europy i u nas. W pierwszym jej etapie tam zmarło bardzo dużo ludzi. Teraz, choć mają bardzo dużo zachorowań, to jednak śmiertelność jest dużo mniejsza. U nas jest odwrotnie. Na wiosnę mieliśmy bardzo mało przypadków i bardzo mało zgonów. Teraz dramatycznie wzrosła i zachorowalność, i śmiertelność. To dwie różne populacje.

- To, co nam pozostaje do zrobienia? Odpuścić próby przygaszenia epidemii, bo i tak nie mamy nad nią żadnej kontroli?

- Słabo testowaliśmy, to i nie mamy nad nią dziś żadnej kontroli. To, co najważniejsze, to nadal zachowywać zasady dystansu społecznego, myć ręce, nosić maseczki. I normalnie pracować, bo lockdown nas wykończy. Epidemia to nie tylko przecież problem medyczny, ale także społeczny i ekonomiczny. Przecież ostatnie protesty w Polsce nie byłyby pewnie tak duże, gdyby nie napięcia, które wywołała pandemia. To było ich odreagowanie. Skutki społeczne zamrożenia kraju mogą być ogromne. To samo dotyczy gospodarki.

- One też może tego nie wytrzymać?

- Wiele decyzji ws. zamknięcia gospodarki jest dla mnie zupełnie niezrozumiały. Po co były zamknięcie cmentarzy tuż przed 1 listopada? Jedynym efektem jest uderzenie w biednych ludzi, którzy pod nimi handlują. Zamiast od razu zaapelować o rozłożenie wizyt na grobach, co na pewno poparłby Kościół, dowaliliśmy tym ludziom.

- Jest chyba jakiś chaos we wprowadzaniu tych obostrzeń. Najpierw zamknięto kluby fitness i gastronomię. Zrobiono to, oczywiście, na ostatnią chwilę. Potem były cmentarze. Teraz kilka godzin przed częściowym zamknięciem galerii handlowych, okazało się, że zamknięte zostaną sklepy meblowe, choć tego nie zapowiadano. Jeszcze w piątek, kiedy byłem w jednym z nich, pracownicy byli przekonani, że pracują normalnie.

- I co? Jak pan tam było, to musiał się Pan przeciskać przez dzikie tłumy klientów?

- No nie.

- Właśnie. Jest chaos w tym wszystkim. Minister zdrowia przekonuje, że to element strategii walki z pandemią. Ale nie ma w tym żadnej strategii. To zwykłe akcyjne działania bez wskazania, co my tak naprawdę chcemy nimi osiągnąć. Czy chcemy stłumić epidemię do poziomu ok. 100 przypadków dziennie jak Korei, czy zmniejszyć liczbę zakażeń o, powiedzmy 10 tys. przypadków. W zależności od celu, wskazujemy konkretne działanie, które mają go nam pomóc osiągnąć. Tego kompletnie brakuje i zasadzie nie wiadomo, o co walczymy.

- Jak rozumiem o to, żeby służba zdrowia dała radę obsłużyć wszystkich pacjentów.

- Ale to trzeba ustalić, na jakim poziomie zachorowań może ona w miarę wydajnie działać i do tego dążyć. A do tego wystarczy przede wszystkim zachować i egzekwować reżim sanitarny. Najgorzej, że my nawet nie wiemy, gdzie dochodzi do zakażeń: czy w restauracjach, czy klubach fitness, czy szkołach. A skoro tego nie wiemy, działamy po omacku.

- Pana zdaniem, służba zdrowia to wytrzyma i ludzie nie będą umierać z braku pomocy?

- Niestety, jesteśmy na tym etapie, kiedy dużej liczby zgonów nie da się już powstrzymać. Skoro nie panujemy nad pandemią, to niestety śmiertelność będzie wysoka. Dziś powinniśmy przede wszystkich zrobić, co w naszej mocy, by chronić seniorów. Zwłaszcza tych, którzy przebywają w dużych grupach, jak domach pomocy społecznej. Tam potrzeba ciągłego testowania personelu, by koronawirus do tych zamkniętych ośrodków nie przedostał się z zewnątrz.

Rozmawiał Tomasz Walczak