Powstanie Warszawskie. Prof. Witold Kieżun: Niemcy błagali mnie, abym ich nie zabijał

2014-05-11 21:23

"Wpadłem do pokoju, w którym znajdowali się Niemcy. Chciałem strzelić, ale zaciął mi się pistolet maszynowy, więc niesłychanie mocno krzyknąłem: Hände hoch! Nie spodziewali się tego - ich broń leżała na stole, była porozwieszana - przygotowywali się do opuszczenia budynku. Podnieśli ręce i zaczęli błagać: Kamerad, Kamerad, nicht schiessen - nie morduj nas!" - przeczytaj wywiad z profesorem Witoldem Kieżunem.

"Super Express": - Do kin wchodzi bezprecedensowy film "Powstanie Warszawskie" zmontowany z pokolorowanych kronik. Możemy w nim zobaczyć również pana. W jakim momencie został pan uwieczniony?

Prof. Witold Kieżun: - W bardzo radosnym, w chwili zwycięstwa po ciężkiej walce. Tuż po zdobyciu przez powstańców komendy policji. Mam przy sobie zdobyczny ciężki karabin maszynowy. Bo nie tylko Niemcy, ale czasem również my zwyciężaliśmy. W centrum miasta zdobyliśmy dwa duże obiekty - właśnie komendę policji i wysoki gmach Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej. W kadrze jestem uśmiechnięty, bo wzięliśmy do niewoli Niemców i okazało się, że w bezpośredniej walce z Niemcami byliśmy lepsi, pomimo że stan naszego uzbrojenia był znacznie gorszy. Nasza przewaga polegała na bojowym nastawieniu.

- Wcześniej, w pojedynkę, dokonał pan spektakularnego wyczynu...

- Mówi pan o wydarzeniach, które rozegrały się w budynku Poczty Głównej. Wpadłem do pokoju, w którym znajdowali się Niemcy. Chciałem strzelić, ale zaciął mi się pistolet maszynowy, więc niesłychanie mocno krzyknąłem: Hände hoch! Nie spodziewali się tego - ich broń leżała na stole, była porozwieszana - przygotowywali się do opuszczenia budynku. Podnieśli ręce i zaczęli błagać: Kamerad, Kamerad, nicht schiessen - nie morduj nas! Nie zabiliśmy ich. Natomiast satysfakcja była ogromna. Poza tym w nasze ręce przeszło mnóstwo broni i mogliśmy się porządnie umundurować. Za tę akcję otrzymałem Krzyż Walecznych.

Zobacz też: Prof. Witold Kieżun dla Super Expressu: Amerykanie zamiast Niemców

- Czy na filmie wypatrzył pan kogoś znajomego?

- Niestety nie. Wprawdzie w filmie są sceny zdobywania Pałacu Staszica, ale ponieśliśmy wówczas dotkliwe straty, zginął też jeden z operatorów i nasz dowódca nie pozwolił już operatorom filmować tak śmiało jak przedtem.

- Jak się panu ten film podobał?

- Jestem zachwycony! Ogrom pracy i fantastyczne zestawienie ujęć. Zobaczyłem w nim wiele scen, których na własne oczy w trakcie powstania nie widziałem, bo cały czas byłem na linii. A tam przecież było też zaplecze: druk prasy, poczta, szpitale, kobiety przygotowujące jedzenie. Jak to jest zorganizowane, tego nie widziałem - widziałem tylko tego efekty. Przecież w pierwszych tygodniach nie można się było opędzić od ludzi, którzy podrzucali nam jedzenie. Cóż, później było już gorzej, atmosfera się zmieniła. Ludność cywilna zatraciła entuzjazm, ale to zrozumiałe. Jednak początek był wspaniały. Proszę sobie wyobrazić paręset tysięcy zjednoczonych ludzi - którzy tak samo myślą i walczą o wielką ideę wolności. Pełna współpraca - każdy myślał, jakby tu jeden drugiemu pomóc. Braterstwo broni było niesłychanie daleko posunięte. Takiego buntu zbiorowego w walce o wolność, jakim było powstanie warszawskie, nie było w całej historii ludzkości. A dziś jesteśmy tak bardzo podzieleni...

- Od początku pojawia się pytanie o sens powstania...

- Powstanie wybuchło za sprawą naszej decyzji o odmówieniu wykonania niemieckiego rozkazu stawienia się stu tysięcy mężczyzn do kopania rowów przeciwczołgowych i budowania fortyfikacji. Zgłosiło się 20 czy 30 osób. Można uznać, że za to byliśmy już skazani na karę śmierci. Niemieckim cywilom rozkazano przygotować żywność na trzy dni i 2 sierpnia stawić się w punktach ewakuacyjnych. Zapewne 3 sierpnia zaczęłaby się akcja mordowania polskich mężczyzn. Później Niemcy przystąpiliby do obrony przed Armią Czerwoną. W wyniku walk Warszawa byłaby całkowicie zniszczona. To była grecka tragedia - każda decyzja musiała się skończyć tym samym skutkiem. Znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia.

Rozmawiał Paweł Lickiewicz

Wiadomości se.pl na Facebooku