Mirosław Skowron: Prezydent Tusk zrobi nam dobrze?

2014-12-03 3:00

Słowa Donalda Tuska o tym, że "Polska będzie musiała poświęcić część swoich interesów dla dobra Europy", były nieco zaskakujące jak na pierwszy wywiad dla naszych mediów w nowej roli. Wielu zaniepokoiły, nie wiedzieli jak je odczytać.

Mnie znacznie bardziej zaniepokoił jednak inny fragment z wywiadu w TVP. Ten, w którym Tusk był przekonany, że na czymś ewidentnie zyskamy. Były premier wrócił do swojej idei jak najszybszego wejścia Polski do strefy euro. To wyraźny ślad dawnego, ideologicznego zacietrzewienia Tuska. Zanim przejął władzę i zderzył się z rzeczywistością. Ślad czasów, w których bajał jeszcze o podatku liniowym.

W ostatnich latach z większości swoich twardych poglądów (a tak naprawdę z większości jakichkolwiek poglądów) Tusk się wycofał. Z "jak najszybszego wejścia do strefy euro" jak widać nie. Pomimo opinii nawet bliskich mu ekonomistów. Pomimo nauk, jakie płyną z ostatniego kryzysu.

Prof. Leszek Balcerowicz, którego trudno posądzić o wrogość do euro, tłumaczył kiedyś na łamach "SE", dlaczego apele o "jak najszybsze wejście do euro" są bez sensu. Gromił "specjalistów od wszystkiego", że nawoływanie do "bycia przy stole", a nie na peryferiach, jest dość miałkie. Że do strefy trzeba wchodzić, gdy to się opłaca, a nie "w ogóle". "Można mieć euro i być Niemcami, można być i Grecją" - podkreślał. Bliski Tuskowi Jacek Rostowski też zaznaczał, że nie ma się do czego spieszyć. Niestety Tusk mu nie uwierzył.

Zobacz: Robert Biedroń prezydentem Słupska. Zrezygnuje z limuzyny na rzecz roweru!

Oby teraz prezydent Europy (a za nim osoby w rządzie, niespecjalnie znające się na ekonomii) nie uznał, że za to "jak najszybsze wejście" warto zapłacić "rezygnacją z części polskich interesów".

Żelaznym argumentem Tuska jest to, że w strefie euro Polska będzie bezpieczniejsza. Do niedawna wystarczyło podobno członkostwo w NATO i UE. Czyżby te dwa sojusze przestały działać? Czy Tusk im nie ufa? Patrząc na ostatnie poczynania Putina i reakcje na Łotwie i w Estonii, nie zauważyłem, żeby te kraje czuły się bezpieczniej dlatego, że mają euro. Na pewno czują, że jest drożej. Przy okazji walki z kryzysem poczuli też, że warto mieć w tej sytuacji własną walutę, na którą mają wpływ. A nie być zdanym na łaskę najbogatszych krajów UE, które wpływając na euro, myślą o ratowaniu własnych tyłków.

Sytuacja, w której ktoś rezygnuje z części swoich interesów z pełną świadomością kompromisu, naprawdę nie jest taka najgorsza. Znacznie gorzej, jeżeli ktoś szkodzi, będąc święcie przekonanym, że tak naprawdę robi wszystkim dobrze.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail