tłum, telefon, smartfon

i

Autor: SHUTTERSTOCK Trudno dziś sobie wybrazić świat bez smartfonów. Autor "Zabójczych aplikacji" mówi o tym, czy powinniśmy się ich bać

Przez smartfony świat zszedł na psy? Pisarz o blaskach i cieniach wirtualnego świata

2021-10-18 9:00

Czy smartfony sprawiły, że społeczeństwa znalazły się nad przepaścią, a nasze dzieci cierpią przez uzależnienie od komórek z dostępem do internetu? „ Osobiście nie podoba mi się zarówno cyberoptymizm, który w ogóle nie zwraca uwagi na zagrożenia, jak i skrajny pesymizm, często wyglądający na jakąś technofobię” - mówi w rozmowie z „Super Expressem” Michał R. Wiśniewski, autor książki „Zabójcze aplikacje”.

Smartony odpowiadają za wszystkie nasze problemy? Jak zawraca uwagę Michał R. Wiśniewski, „budujemy sobie jakiegoś chochoła z telefonu komórkowego i przestajemy dostrzegać prawdziwe problemy. Nie pomyślimy, że problemy naszych dzieci mogą wynikać z tego, że żyjemy w czasach różnych kryzysów społecznych, które mogą mieć wpływa na to, co się z naszymi dziećmi dzieje. Zamiast o tym rozmawiać, uznajemy, że odkąd pojawiły się smartfony, nagle stały się one nieszczęśliwe”.

„Super Express”: - Swego czasu tłumaczyłem materiały korporacyjne pewnej firmy spożywczej, która wchodziła ze swoją aplikacją na telefon. Jeden z dyrektorów zachwycał się, że smartfon to jedno z największych osiągnięć ludzkości. Pomyślałem sobie, że kilka dekad wcześniej wysłaliśmy człowieka na Księżyc, potrzebne obliczenia często wykonując na kartce, a on bredzi o smartfonach jako dziejowym przełomie. A może jednak miał rację?

Michał R. Wiśniewski: - Bez wątpienia wyprawa na Księżyc była wielkim osiągnięciem ludzkości. Zwykły człowiek nic z tego nie miał poza relacją w telewizji. Nie można było tego dotknąć. Natomiast z całą pewnością smartfon jest szczytowym osiągnięciem, jeśli chodzi o technikę konsumencką. Mamy tu do czynienia ze zwieńczeniem wielu ewolucji technologicznych. W małym sprzęcie mamy dostęp do GPS, który pozwala w każdej chwili ustalić nasze położenie, pomaga się nam poruszać. Za pomocą komórki możemy przesyłać takie ilości danych, które jeszcze niedawno nie śniły się nawet pisarzom science-fiction. Oczywiście, to wszystko nie robi takiego wrażenia, jak podróż w Kosmos, bo wydaje się to takie zwyczajne i przyziemne.

- Niby zwyczajne i przyziemne, ale jest też przedmiotem mrocznych namiętności. Jedni widzą w smartfonach technohorror, w którym smartfony zjadają nam mózgi, a my jesteśmy nieustannie inwigilowani przez korporacje. Dla drugich smartfon to narzędzie ze świata utopii, w którym dzięki niemu wszystkie problemy ludzkości zostaną rozwiązane. Pan gdzie się sytuuje?

- Osobiście nie podoba mi się zarówno cyberoptymizm, który w ogóle nie zwraca uwagi na zagrożenia, jak i skrajny pesymizm, często wyglądający na jakąś technofobię. Ja wychodzę z założenia, że smartfony i internet stały się częścią naszego życia. Tak mocno wrosły we wszystko, co robimy, że nie da się ich po prostu usnąć. Wystarczy przypomnieć sobie ostatnią wielogodzinną awarię Facebooka i mobilnych aplikacji przez niego tworzonych, żeby przekonać się, jak bardzo jest on wszystkim potrzebny – że jest to kanał komunikacji, którego potrzebują zarówno osoby prywatne, jak i wiele biznesów. Nie chodzi więc o to, żeby wpadać w histerię czy huraoptymizm dotyczący tego narzędzia, ale by spokojnie porozmawiać o zagrożeniach, które niosą ze sobą smartfony i tysiące dostępnych na nie aplikacji i korzyściach, które nam one dają. Musimy po prostu nauczyć się w tym świecie poruszać. To, co zresztą mi się najbardziej nie podoba, to przekonanie, że komórki strasznie szkodzą młodzieży.

- A nie szkodzą?

- Problem z tym myśleniem polega na tym, że budujemy sobie jakiegoś chochoła z telefonu komórkowego i przestajemy dostrzegać prawdziwe problemy. Nie pomyślimy, że problemy naszych dzieci mogą wynikać z tego, że żyjemy w czasach różnych kryzysów społecznych, które mogą mieć wpływa na to, co się z naszymi dziećmi dzieje. Zamiast o tym rozmawiać, uznajemy, że odkąd pojawiły się smartfony, nagle stały się one nieszczęśliwe.

Bardzo często za problemy świata obwinialiśmy i obwiniamy kulturę – gry komputerowe, japońskie animacje, komiksy a nawet książki. Piszę w mojej książce o przeszłości techniki, żeby pokazać ewolucję – że smartfon nie wziął się z Kosmosu, ale z wcześniej dostępnych technologii. Czyż telewizji nie obwiniano o podobne rzeczy, o które dziś obwinia się smartfony?

- Trochę to przypomina lata 90., kiedy za przemoc zaczęto obwiniać gry komputerowe. Pamiętamy choćby głośną strzelaninę w szkole w Columbine, kiedy uznano, że odpowiadają za nią "strzelanki".

- Bardzo często za problemy świata obwinialiśmy i obwiniamy kulturę – gry komputerowe, japońskie animacje, komiksy a nawet książki. Piszę w mojej książce o przeszłości techniki, żeby pokazać ewolucję – że smartfon nie wziął się z Kosmosu, ale z wcześniej dostępnych technologii. Różne paniki moralne, które towarzyszą jego powstaniu, podobnie jak technologie, które się na niego złożyły, były znane już wcześniej. Czyż telewizji nie obwiniano o podobne rzeczy, o które dziś obwinia się smartfony?

- Może trzeba pogodzić się z tym, że smartfon - jak każde narzędzie - może być użyte zarówno w dobrych, jak i niecnych celach. Może być dokumentacją nadużycia władzy np. przez policję, ale może być też narzędziem szantażu, poniżenia, czy propagandy strachu – jak używał ich ISIS. To do czego zostanie użyty, nie jest zapisane w samej technologii.

- Dlatego też potrzebujemy kogoś, kto będzie stał na straży tych treści. Rola choćby mediów jest nadal bardzo ważna. Każdy może nakręcić smartfonem film, zmanipulować go i umieścić w sieci. Natomiast to, w jakim kontekście zostanie rozpowszechniony – to już rola właśnie mediów. Zbyt często takie materiały stają się dla nich okazją do siania propagandy. Problemem nie jest sam smartfon czy to, że powstał zmanipulowany film, ale to cała sieć kłamstw, które ktoś uruchomia do własnych celów. Starsze pokolenie wychowało się w przekonaniu, że „telewizja kłamie”. Musimy pamiętać, że bardzo często „internet kłamie”.

- W tym kontekście zwraca pan uwagę w swojej książce na ciekawą sprawę: propaganda i manipulacja w czasach starych mediów były domeną maksymalnie kilku ośrodków, kontrolowanych przez elity. Dziś propaganda i manipulacja się „zdemokratyzowała” - w czasach smartfonów i powszechnego dostępu do internetu każdy, że tak powiem, może być Goebbelsem. Jak duży to problem?

- Tak naprawdę to pytanie o to, co jest gorsze – czy to żyliśmy w czasach z wizji Orwella i totalnej kontroli władzy, czy to, że żyjemy w czasach z wizji Huxleya i jego „Nowego wspaniałego świata”, w którym rząd nie musi kontrolować każdej informacji, bo wystarczy, że powstał tak wielki chaos informacyjny, że mało kto się w nim potrafi połapać. W czasach z Orwella niemal niemożliwe było zweryfikowanie informacji. Dziś, jeśli ktoś kłamie, to wystarczy włożyć w to tylko trochę pracy, jesteśmy w stanie dojść do prawdy. Wtedy powstaje inny problem – mało kto ma na to czas i mało kto ma na to ochotę.

Moim zdaniem, na korzyść zmieniło się to, jak rozmawiamy ze sobą dzisiaj niż jak rozmawialiśmy 30 lat temu. Potrafimy mówić o rzeczach, o których wcześniej nie mówiliśmy. Weźmy choćby kwestię zdrowia psychicznego młodzieży. W tamtych czasach, kiedy młody człowiek czuł się źle, miał stany depresyjne, zostawał z tym zasadniczo sam. Rewolucja w komunikacji i powstanie mediów społecznościowych sprawiło, że ma z kim się tym podzielić

- W tym kontekście warto wspomnieć, że tego samego dnia, kiedy Facebook przestał działać, sygnalistka, pracująca niegdyś dla niego, opowiedziała, że Zuckerberg i jego firma, stosują algorytmy, które wzmagają nienawiść użytkowników – takie treści przykuwają bowiem ich do ekranu smartfona, sprawiają, że spędzają więcej czasu na Facebooku, dzięki czemu może on uzyskać o użytkownikach więcej danych, które potem zamienia w pieniądze.

- Tu jest trochę problem jajka i kury. Czy my, użytkownicy aplikacji mediów społecznościowych, staliśmy się tacy, bo istnieje Facebook? Czy może oprócz algorytmów Zuckerberga odpowiedzialność za to ponoszą ci, którzy takie treści produkują – także media, żyjące z polaryzacji społecznej i razem z Facebookiem korzystające na tym? A może jest jeszcze inaczej: że to my tacy jesteśmy i to, że klikamy w takie materiały, leży po prostu w naszej naturze? Pytanie jest tutaj takie: czemu nie zignorujemy takich rzeczy? Wydaje mi się, że w tej dyskusji to jedna z kwestii, którą powinniśmy sobie wyjaśnić. Ale znów patrzymy na ciemną stronę masowej komunikacji w erze internetu i mediów społecznościowych.

- Są jej jasne strony?

- Wydaje mi się, że dużo więcej dobrego stało się dzięki temu, że komunikacja jest dziś tak łatwa. Moim zdaniem, na korzyść zmieniło się to, jak rozmawiamy ze sobą dzisiaj niż jak rozmawialiśmy 30 lat temu. Potrafimy mówić o rzeczach, o których wcześniej nie mówiliśmy. Weźmy choćby kwestię zdrowia psychicznego młodzieży. W tamtych czasach, kiedy młody człowiek czuł się źle, miał stany depresyjne, zostawał z tym zasadniczo sam. Rewolucja w komunikacji i powstanie mediów społecznościowych sprawiło, że ma z kim się tym podzielić. To, że stało się to tematem debaty publicznej, wynika z tego, że dzięki smartfonom i aplikacjom mobilnym może o tym opowiedzieć i być usłyszanym. Odkąd jest internet i komórki nikt już nie jest z tym sam.

Smartfony odgrywają dość nieciekawą rolę, ponieważ pozwalają na namierzenie aktywistów. Wystarczy przypomnieć, że w czasie protestów Black Lives Matter Google udostępnił policji dane geolokalizacyjne komórek, dzięki czemu aresztowano ludzi podejrzanych o zdewastowanie sklepu. Nagle się okazuje, że to, co nam pomagało zorganizować się najlepiej zostawić w domu i najwyżej zapisać sobie na ręku numer do prawnika i zejść do podziemia

- Z tych pozytywnych elementów mediów społecznościowych i ich inwazji w związku z powstaniem smartfonów można zwrócić uwagę, że wiele tematów niewidzialnych przedtem dla elit trafiało do mainstreamu.

- Tak, choć daleki też jestem od utopijnego myślenia, obecnego powszechnie jeszcze dekadę temu, że oto media społecznościowe i smartfony zmienią świat na lepsze, bo lud wreszcie ma narzędzia, by się zobaczyć, że nie są osamotnieni w swoich poglądach i mogą rzucić wyzwanie władzy – symbolicznej czy politycznej. Problem polega jednak na tym, że te same narzędzia mają ci, którzy chcą kontrolować społeczeństwa i wpływać na ich podstawy. Działalność aktywistyczna w sieci staje się coraz trudniejsza. Trwa swoisty wyścig zbrojeń o to, kto kogo przechytrzy i na koniec dnia, niestety, najczęściej reżimy wychodzą z tego obronną ręką. Choćby z tego względu, że o ile aktywiści mają do dyspozycji tylko internet i komórkę, reżimy mają cały aparat kontroli i przemocy, by niekorzystne dla siebie zmiany powstrzymać. Weźmy chociażby to, jak skończył się białoruski bunt, który też zaistniał głównie dzięki internetowi i smartfonom. Oprócz tej asymetrii jest coś jeszcze w smartfonach, które sprawiają, że trudno jest zmienić rzeczywistość.

- Co takiego?

- Smartfony odgrywają dość nieciekawą rolę, ponieważ pozwalają na namierzenie aktywistów. Wystarczy przypomnieć, że w czasie protestów Black Lives Matter Google udostępnił policji dane geolokalizacyjne komórek, dzięki czemu aresztowano ludzi podejrzanych o zdewastowanie sklepu. Nagle się okazuje, że to, co nam pomagało zorganizować się najlepiej zostawić w domu i najwyżej zapisać sobie na ręku numer do prawnika i zejść do podziemia (śmiech).

- Z jednej strony demokratyczne rządy chętnie korzystają z narzędzi inwigilacji, które dają nowoczesne technologie, z drugiej kompletnie nie potrafią – lub po prostu nie chcą – wziąć sieci pod demokratyczną kontrolę. Mamy więc do czynienia z pewnego rodzaju anarchią cyfrowego kapitalizmu.

- To rzeczywiście mnie martwi – często brakuje po prostu woli politycznej, by ciemne strony rewolucji technologicznej zneutralizować demokratyczną kontrolą. Zamiast tego odbywa się teatr: zaprosimy na przesłuchanie przez senacką komisją Marka Zuckerberga. Trochę się spoci przed kamerami, a my pokażemy, że coś robimy. Tak naprawdę nikomu na tym nie zależy, bo na dłuższą metę zbyt wielu jest uwikłanych w ten system. To, co bowiem jest dobre dla cyfrowych korporacji, jest zbyt często dobre dla władz. Zresztą kontroli nigdy nad tym nie było. Już jeden z pionierów Internetu, Paul Baran, już kilka dekad temu ostrzegał, jak brak regulacji w tym obszarze się skończy.

- Niewielu doceniło wpływ rewolucji technologicznej na społeczeństwa?

- Na to wygląda. A trzeba było regulować ten obszar już w latach 90., kiedy Internet zaczął się komercjalizować. Zbrakło wtedy ludzi z wyobraźnią, jak to się wszystko może skończyć.

- Dziś nie jest już za późno? Cyfrowi giganci urośli tak bardzo, że nie sposób ich już kontrolować? Wspomina pan w książce, że Twitter czy Facebook stały się domyślnymi narzędziami komunikacji. To te portale i ich aplikacje mają kontrolę nad tym, co i o czym się mówi.

- Jak sądzę wystarczy tylko chcieć. Widać to w reżimach autorytarnych. Choćby w Chinach, gdzie rząd ma ogromną kontrolę nad siecią, smartfonami i firmami, które oferują usługi w tym obszarze. Nie wiem, jednak, czy to, jak bardzo chiński rząd ma kontrolę nad tym wszystkim, to świat, w którym my, miłujący wolność Europejczycy chcielibyśmy żyć.

Rozmawiał Tomasz Walczak

Express Biedrzyckiej - Barbara Nowacka: Mamy prawo odwoływać się do Lecha Kaczyńskiego
Michał R. Wiśniewski, Zabójcze aplikacje

i

Autor: materiały prasowe Michał R. Wiśniewski, "Zabójcze aplikacje"