W poniedziałkowym wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" minister zdrowia Adam Niedzielski został zapytany o to, czy Polacy zostaną "odcięci na święta". - Byłem zwolennikiem ustalenia sztywnych kryteriów, żebyśmy wszyscy wiedzieli, co nas czeka. Ale to nie jest tak, że będziemy podejmować decyzje tylko na podstawie dziennej liczby zakażeń czy zachorowań. Przy zajętej w pełni infrastrukturze, nawet średnia liczba zachorowań dziennie - powiedzmy 10 tys. - może być sporym problemem - rozpoczął asekuracyjnie. Gdy po chwili dziennikarz dopytał lekko złośliwie, czy nie powinniśmy się obawiać, że o restrykcjach dowiemy się np. dzień przed Wigilią (jak na Wszystkich Świętych). - Co do Wszystkich Świętych podjęliśmy słuszną decyzję, nie mamy dziś eskalacji zakażeń. Można dyskutować oczywiście o dniu, w którym ją ogłosiliśmy, ale oceniajmy po efektach: dwa tygodnie po Wszystkich Świętych nie ma skoku zakażeń. W epidemii nie ma prostych decyzji - bronił się Niedzielski.
Gdy dziennikarz wciąż drążył temat ewentualnego lockdownu na Boże Narodzenie, Niedzielski stwierdził, że trzeba bardzo ostrożnie luzować obostrzenia. - Czechy wiosną miały bardzo niskie wyniki zakażeń, a po wakacyjnym pełnym zliberalizowaniu zasad problem wrócił ze zdwojoną siłą. Nie chcemy popełnić tego błędu. Czy jednak wprowadzimy dodatkowe obostrzenia? Jeżeli utrzymamy stabilizację, może z lekkim spadkiem, to pozwoli na to, żeby przynajmniej utrzymać status quo - tłumaczył.
Niedzielski odniósł się także do kwestii powrotu dzieci o szkół i tego, że minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek zapowiada, że będzie to już pod koniec listopada. - Jestem z wykształcenia ekonometrykiem i całe życie siedzę w wykresach. Jednak dzisiejsza rzeczywistość wygląda tak, że żaden model prognostyczny nie okazał się w pełni skuteczny. Realnie nikt dziś odpowiedzialnie nie odpowie na pytanie o rozwój wypadków w perspektywie dłuższej niż dwutygodniowa. Są oczywiście pewne założenia i scenariusze - zaznaczył.