Tomasz Walczak

i

Autor: Piotr Grzybowski Tomasz Walczak

Walczak o wyścigu prezydenckim: Wybory, których (prawie) nikt nie chce

2019-12-10 7:28

Dziwne szykują nam się wybory prezydenckie. Wygląda bowiem na to, że żaden obóz polityczny (poza PiS, bo reelekcja to być albo nie być jego rewolucyjnych zapędów) niespecjalnie chce je wygrać i traktują je jak dopust boży. Nie ma też specjalnie chętnych, by stać się, jak to barwnie określił kiedyś Tusk, strażnikiem żyrandola.

W ogóle patrząc na to, kto kandydatem już jest i kto nim może zostać widać wyraźną inflację prezydentury. To będą już drugie wybory z rzędu, kiedy do walki o to stanowisko stanie drugi garnitur polityczny. Nawet urzędującego prezydenta trudno uznać za polityka wielkiego formatu. Przez pięć lat, choć bardzo się starał, nie pokazał się nam jako nawet namiastka męża stanu. W PO o nominację walczą Małgorzata Kidawa-Błońska i Jacek Jaśkowiak – żadne tam frontowe postaci tej formacji, a raczej ludzie, których pretendentami do prezydentury stworzył przypadek.

Lewica nie wystawi z kolei w tych wyborach swojej największej armaty, czyli Adriana Zandberga. Ten bowiem ze startu zrezygnował sam. Robert Biedroń sam podobno zrozumiał, że jego czas w polityce się skończył i wybiera spokój swojego brukselskiego azylu. Z ramienia lewicy o prezydenturę ma ubiegać się kobieta. Okazuje się jednak, że nie jednak z coraz bardziej rozpoznawalnych posłanek, ale kobieta spoza parlamentu. Jeśli wierzyć plotkom, kto to będzie, wielu z nas będzie musiało skorzystać z wyszukiwarki, żeby zobaczyć cóż to za postać. Nie będzie to może druga Magdalena Ogórek, ale w tym scenariuszu wynik kandydatki lewicy może być podobny.

Kosiniak-Kamysz już chęć startu ogłosił, potwierdza to PSL, ale zupełnie zniknął z radarów opinii publicznej. Wyborczy wynik ludowców wskazywał, że może nieźle w wyścigu prezydenckim namieszać, ale okopanie się w swojej samotni raczej mu w tym nie pomoże.

Objawił się też tradycyjny kandydat znikąd – tym razem w tej roli Szymon Hołownia. Człowiek zagadka, który nie bardzo wiadomo, czemu zapragnął zostać prezydentem, ani kto te jego pragnienia wspiera. Nie wiadomo też, czy w ogóle uda mu się zarejestrować kandydaturę, bo 100 tys. głosów same się nie uzbierają.

Na razie to wszystko to obraz chaosu i zniszczenia i można odnieść wrażenie, że za pół roku wcale nie czekają nas żadne wybory, bo nikt nawet nie specjalnie próbuje o tym wyborcom przypomnieć. W tej mętnej dynamice mogą te wybory nas swoimi wynikami jednak zaskoczyć, a projektowany zwycięzca, czyli Andrzej Duda, wcale swego pewnym być nie może. Bo kontrkandydów może i szałowych nie ma, ale nie zdecydują tu cechy osobiste ubiegających się o ten urząd, ale całokształt polityki, która za nimi stoi. Może się więc jeszcze wiele wydarzyć.