Restauracje są w tragicznej sytuacji od 23 października. Kiedy premier Mateusz Morawiecki (52 l.) oznajmił, że gastronomia może sprzedawać jedzenie wyłącznie na wynos, restauratorzy wysłali pracowników na urlopy, a zapasy żywności rozdali lub wyprzedali za grosze. Przy zamówieniach na wynos obroty spadają nawet o 60 proc. A jak opłacić ZUS, uiścić podatki, rachunki, jak zapłacić kontrahentom za towar? – Nikt się tym nie przejął – żalą się właściciele restauracji. I dziwią się, że mogą funkcjonować sklepy, gdzie nikt nie dezynfekuje co chwila pomieszczeń. – To o tyle nielogiczne, że w restauracji da się łatwiej zachować reżim sanitarny niż np. w sklepach czy kościołach, a koszty społeczne upadku dużej liczby firm będą ogromne – podkreśla Michał Janicki (45 l.), restaurator z Wrocławia.
Poważne ostrzeżenie dla rządu. Profesor Chwedoruk ujawnia, kiedy nastąpi jego upadek
Jedynym ratunkiem dla gastronomii będzie skorzystanie z tarczy branżowej, którą w ubiegłym tygodniu uchwalił Sejm, a teraz jest omawiana przez Senat. Ustawa zakłada, że firmy, które nie mogą funkcjonować w pandemii, w tym restauracje, będą zwolnione ze składek ZUS za listopad, ich pracownicy dostaną 2080 zł postojowego, a firmy otrzymają 2 tys. zł dopłaty do każdego miejsca pracy. Oby tylko pomoc nie nadeszła za późno.
Michał Janicki (45 l.), restaurator z Wrocławia
Zamknięcie gastronomii do końca grudnia oznacza, że w 2020 r. branża pozostanie zamknięta przez prawie pół roku. Przygotowywanie dań na dowóz w większości przypadków nie pozwala pokryć nawet kosztów stałych restauracji. Nam przykładowo obroty spadły o prawie 60 proc. W Polsce działało na początku 2020 r. ponad 70 tys. firm gastronomicznych, utrata dochodów dotyczy więc kilkuset tysięcy ludzi i ich rodzin.