Leszek Miller

i

Autor: Super Express

Wszystko już było - były premier Leszek Miller o niepierwszym już zjednoczeniu lewicy...

2019-08-21 9:50

Robert Biedroń, Włodzimierz Czarzasty i Adrian Zandberg zapraszają na sobotnią konwencję, pisząc w specjalnej odezwie, że „pierwszy raz w historii lewica zjednoczyła się w jeden blok, łączący wszystkie najważniejsze ugrupowania”. Podkreślają wiarę w siłę współpracy i moc dialogu ponad partyjnymi podziałami. Są przekonani, że wspólnie można zbudować Polskę, w której wszyscy będą się czuć jak u siebie – niezależnie od płci, wieku, pochodzenia, wiary, orientacji seksualnej czy zasobności portfela.

Wiara w moc współpracy i w Polskę, w której wszyscy mogą czuć się jak u siebie nie zaczęła się na lewicy od dziś. Nie pierwszy też raz w historii lewica jednoczy się w jeden blok, łączący wszystkie najważniejsze ugrupowania. Już w 1991 roku Komitet Wyborczy SLD szedł do wyborów jako porozumienie wielu podmiotów, a w 2001 roku koalicja SLD-UP i mniejszych ugrupowań odniosła największe zwycięstwo zdobywając 41 procent głosów. Kolejna próba szerokiego porozumienia miała miejsce w 2007 roku w postaci koalicji „Lewica i Demokraci”, a w 2015 „Zjednoczonej Lewicy” zabrakło 0,5 punktu procentowego, aby wejść do Sejmu. W tym przypadku partia „Razem” szła osobno co jak się wydaje stało się lekcją właściwie przez nią zrozumianą.

Jeśli krytykujemy PiS, że pisze historię Polski na nowo to nie trzeba też pisać historii polskiej lewicy po roku 1989 na nowo. Nie warto szerzyć poglądu, że powoływanie się SLD na własne sukcesy stanowi uderzenie w jedność formacji - bowiem „Razem” i „Wiosna” sprzeciwiają się włączaniu tamtego okresu do sukcesów lewicy. Nie ma potrzeby podzielać tezy, że skoro obie partie zgodziły się na ustępstwa, tak i Sojusz powinien powstrzymać się od przypominania własnej historii.

Można na to machnąć ręką, ale w komunikacie o sobotniej konwencji w wykazie głównych problemów nie ma ani słowa o integracji europejskiej, którą SLD uważał dotąd za swój największy sukces. Nie ma też na listach wyborczych ludzi z tą tematyką związanych jak chociażby prof. Tadeusz Iwiński. Z innych, bo personalnych powodów zabrakło też miejsca dla Moniki Jaruzelskiej, która jako jedyna reprezentantka SLD zdobyła mandat w ostatnich wyborach do Rady Warszawy. Być może są to wszystko przypadki, ale w latach istnienia SLD nie brakowało momentów, gdzie pozbywano się „niemodnych” nazwisk w imię świetlanej przyszłości lewicy. Nie warto powtarzać tych błędów.