Antoni Dudek

i

Autor: Andrzej Lange/Super Express Antoni Dudek

Wybory 2020: Jaka będzie powyborcza Polska? "Podziały się pogłębią"

2020-07-12 21:16

Jeśli wygra Duda, to będziemy mieli swego rodzaju stabilizację, ale jeśli wygranym okaże się Trzaskowski, to czeka nas niezwykle burzliwa koabitacja, przy której ta Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska zblednie - prof. Antoni Dudek o tym, jak wybory wpłyną na polską politykę i polaryzację społeczeństwa.

„Super Express”: – Wielomiesięczne boje wyborcze sprawiły, jak to twierdzą niektórzy, że polska polityka zdziczała już do reszty i będzie tylko gorzej?
Prof. Antoni Dudek: – Całe szczęście, daleko nam do tego, co dzieje się regularnie w największej demokracji świata, czyli Indiach, gdzie brutalność życia politycznego mierzy się liczbą ofiar śmiertelnych. Nie jest też tak, jak w II RP, kiedy rzeczywiście ulice polskich miast spływały krwią w wyniku sporów politycznych. Na pewno polaryzacja trzyma się mocno, a czwarte już w tym cyklu wyborczym głosowanie to kolejny plebiscyt na temat rządów PiS. Nie jest więc przypadkiem, że w II turze przeciwnikiem urzędującego prezydenta był przedstawiciel przeciwnego obozu politycznego, którego głównym programem jest odsunięcie PiS od władzy. W kontekście historii polityki ostatnich 15 lat nie było to znowu nic tak osobliwego.
– Ale też chyba jeszcze nigdy ta polaryzacja nie była tak daleko posunięta, że Polsce PiS i Polsce PO całkowicie zabrakło punktów wspólnych. Kandydaci nie potrafili się spotkać nawet w jednym studiu.
– Rzeczywiście, brak debaty to symboliczny dowód na to, że podział polityczny nie był jeszcze tak głęboki jak w tych wyborach. Nie mamy, co prawda, na to twardych danych, ale wszyscy to doskonale wyczuwamy. Co, niestety, będzie oznaczało, że Polska będzie jeszcze bardziej podzielona i że w sytuacji kryzysu gospodarczego może mieć to fatalne skutki. Kiedy bowiem na podziały polityczne nałożymy jeszcze problemy gospodarcze i towarzyszące temu niepokoje społeczne, będzie to skutkować gwałtownością zachowań. Spokoju trudno więc oczekiwać.
– A więc wojna domowa?
– Stwierdzenia o wojnie domowej są za daleko idące, ale gwałtownych demonstracji z rękoczynami mogą się nam przydarzyć. Wiele, oczywiście, zależy od wyniku wyborów. Jeśli wygra Duda, to będziemy mieli swego rodzaju stabilizację, ale jeśli wygranym okaże się Trzaskowski, to czeka nas niezwykle burzliwa koabitacja, przy której ta Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska zblednie.
– Ale czy też nie jest tak, że ktokolwiek tych wyborów nie przegra, jego zwolennicy, zawiedzeni wynikiem i rozgrzani emocjami, które przez ostatnie kilka miesięcy nam towarzyszyły, po prostu się zradykalizują?
– Oczywiście, tym bardziej, jeśli przewaga zwycięzcy będzie niewielka. Myślę, że jeśli różnica między nimi będzie mniejsza niż 100 tys., nastroje będą wybuchowe. Pojawią się żądania przeliczenia głosów, może dojść do oskarżeń o manipulowanie wynikami wyborów, a to spokojowi i wyciszaniu emocji służyć nie będzie. Nawet jeśli ta przewaga będzie większa, to niezadowolenia przegranego elektoratu, który zainwestował w swojego kandydata ogromne emocje, nie da się uniknąć. Ale czym innym jest niezadowolenie z przegranej, a czym innym podejrzenia, że nas oszukano. Dla polskiej demokracji nie jest już nawet tak istotne, kto wygra, ale z jaką przewagą. Bo zanim doczekamy się przedłużenie rządów PiS lub nowego rozdania na scenie politycznej, musi istnieć konsensus, co do wyboru głowy państwa.
– Myśli pan, że ten destrukcyjny polityczny spór wyraża się tylko karczemnymi awanturami politycznych plemion, czy schodzi też jednak pod strzechy i niszczy więzi społeczne, bez których o jakiejkolwiek wspólnocie trudno mówić?
– Niestety, ten spór schodzi w dół. Każdy to zresztą dostrzega i zna historie zerwanych przyjaźni, podziałów w rodzinach czy nawet rozpadu małżeństw ze względu na różnice polityczne. Sam znam taki przypadek. Boję się, że skończy się to jak na Węgrzech, gdzie ta polaryzacja jest już tak daleko posunięta, że tam właściwie nie utrzymuje się kontaktów towarzyskich z kimś o innych poglądach politycznych. Tak jak kiedyś mezaliansem było małżeństwo dwojga ludzi z różnych klas społecznych, tak teraz za mezalians uznaje się tam związek kogoś z odrębnych obozów politycznych. Niestety, zmierzamy w tym kierunku. Zwłaszcza przy konsolidacji władzy PiS, gdzie owszem, będziemy mieli zwycięską większość z jednej strony, ale z drugiej mniejszość, która będzie czuła się zaszczuta. Całe szczęście, póki co akurat w Polsce objawia się to jeszcze dość łagodnie, bo i PiS ma większość minimalną, a nie tak miażdżącą jak Fidesz na Węgrzech.
– Wybory prezydenckie mają ogromny potencjał polaryzacyjny. Zwycięzca może być tylko jeden, więc może w Polsce warto by było zmienić sposób jego wyboru, by tę polaryzację zmniejszyć?
– No tak, zupełnie inaczej wyglądałaby dziś Polska, gdyby w II turze znalazł się ktoś spoza PO lub PiS, a jeszcze lepiej, gdyby te wybory wygrał, bo miałby szanse łagodzić polityczne antagonizmy. Przy tych wyborach wychodzi, niestety, wadliwość systemu ustrojowego w Polsce. Powinniśmy się zdecydować albo na system prezydencki, czemu akurat jestem przeciwny, albo zbliżyć się bardziej do modelu niemieckiego, gdzie rządzi kanclerz, a prezydenta wybiera parlament. Może i u nas coś takiego by się przydało, bo wybór prezydenta wymagałby od politycznych plemion znalezienia kandydata, który byłby do zaakceptowania przez jednych i drugich. Sprawiałoby to, że raz na jakiś czas trzeba by się między sobą dogadać. Niewątpliwie, o podgrzewanie sporu politycznego w takiej sytuacji byłoby dużo trudniej.
Rozmawiał Tomasz Walczak