Wybory szefów UE? Ulga, smutek i wstyd

2009-11-24 8:28

Danuta Huebner, pierwsza polska komisarz UE, polemizuje z Patem Coxem: - Nie chciałabym, żeby za jakiś czas okazało się, że Unia znów mówi kilkoma głosami naraz

"Super Express": - Jak odebrała pani wynik wyborów na przewodniczącego Rady Europejskiej i szefową unijnej dyplomacji?

Danuta Huebner: - Z mieszanymi uczuciami. Z pewną ulgą, gdyż osiągnięto porozumienie, ale także ze smutkiem i wstydem. Te wybory pokazały, że w Europie właściwie nie ma wielkich postaci, które utożsamialibyśmy z naszym wspólnym interesem.

- Ale przecież zarówno na prawicy, jak i na lewicy jest kilku polityków powszechnie kojarzonych do zagospodarowania. Blair, Prodi, Aznar, Bildt, Jospin…

- Owszem, każdy z nas może wymienić jakieś grono polityków, ale tak naprawdę nie są to osoby, które byłyby do zaakceptowania dla wszystkich. Wiele tych nazwisk przewijało się przez media, ale z jakiegoś powodu nie znalazły uznania u szefów rządów państw Unii. Przez dwa tygodnie niemal codziennie pojawiały się nowe, mniej lub bardziej znane kandydatury. To trochę niepoważne. W sumie skończyliśmy, jak to dziś jest komentowane, na najniższym wspólnym mianowniku. Myślę, że wszyscy mają poczucie niedosytu. Dlatego już dziś powinniśmy zastanowić się, kto będzie następny po tej dwuipółletniej kadencji.

- Żadnych ciepłych słów o nowych przywódcach UE?

- Ludzie rosną wraz ze stanowiskiem. I jestem przekonana, że dość szybko wybór Hermana Van Rompuya będzie oceniany dobrze. Na plus można mu zaliczyć to, że potrafił znaleźć konsensus w Belgii - pogodził zwaśnione strony, które nie były w stanie powołać federalnego rządu. To dobrze wróży. Siła nowego przewodniczącego Rady będzie jednak zależała nie tylko od niego, ale od rządów państw członkowskich. Z Cathy Ashton pracowałam w Komisji Europejskiej. Jej wybór na szefową unijnej dyplomacji na pewno pozwoli przybliżyć Brytyjczyków do spraw kontynentalnej Europy.

- Komentarze europejskich mediów są wręcz miażdżące. Unię oskarża się o brak odwagi. Inaczej było z wyborem premiera Danii Rassmusena na szefa NATO...

- Przywódca NATO to stanowisko, które mocno już okrzepło. Z góry wiadomo, jakie kryteria powinien spełniać. Nowa funkcja przewodniczącego Rady Europejskiej dopiero w działaniu wypełni się treścią. Błędem Unii było to, że zabrakło otwartej dyskusji o cechach kandydata. Rola Rompuya zostaje więc niedookreślona, a rzeczywiste kompetencje nie do końca jasne. Dlatego osoba pierwszego szefa Rady jest niezwykle ważna. Powinien bowiem określić swoje miejsce w ramach innych instytucji UE, wyznaczyć kierunki działania. Obawiam się, czy Bruksela poradzi sobie ze zbudowaniem współpracy pomiędzy trzema, czterema najważniejszymi funkcjami we wspólnocie.

- Premier Belgii nie sprawia wrażenia osoby, która chciałaby zdominować inne postaci w Unii, wywoływać konflikty…

- Tak, ale miałam nadzieję, że Van Rompuy skupi się bardziej na sprawach wewnętrznych. Na budowaniu strategii rozwoju Unii. Tymczasem z jego pierwszych wystąpień można odnieść wrażenie, że chciałby głównie budować pozycję UE na zewnątrz. Tu może dojść do konfliktu kompetencji czy interesów. Taką rolę pełnić będzie bowiem siłą rzeczy baronessa Ashton, mająca silniejszą pozycję instytucjonalną niż Rompuy. Z doświadczenia wiem, że przewodniczący Komisji Europejskiej Barroso też uwielbia działać na zewnątrz. Ułożenie tych zależności będzie dużym wyzwaniem. Nie chciałabym, żeby za jakiś czas okazało się, że Unia znów mówi kilkoma głosami naraz.

- Właśnie temu miało zapobiec stworzenie stanowiska nazywanego potocznie "prezydentem Unii Europejskiej". Tylko czy przywódcy USA bądź Chin, przyjeżdżając do Europy, będą chcieli spotkać się akurat z przewodniczącym Van Rompuyem. W dalszym ciągu głównymi partnerami mogą być Merkel, Brown czy Sarkozy.

- To prawda. Stworzenie sytuacji, w której Unia będzie postrzegana jako organizm mówiący jednym głosem i tak reprezentowany wymaga czasu. To nie może się stać od 1 grudnia i zapewne nie stanie się w ciągu jednej kadencji. Również z tego powodu pierwsza osoba, która będzie sprawować tę funkcję, jest tak istotna, gdyż musi przyzwyczaić świat i Europę do swojej roli.

- A może to stanowisko jest jednak zbędne…

- Zdecydowanie nie. Radzie Europejskiej wyraźnie brakowało ciągłości działania. Nie rozbudzajmy jednak zbyt dużych nadziei związanych z tym stanowiskiem. Rompuy nie będzie miał siły instytucjonalnej, a tylko polityczną. Mimo daleko idących zmian wprowadzonych przez traktat lizboński w dalszym ciągu kluczowa pozostanie rola Komisji Europejskiej. Gdy prześledzimy to, co Komisja postanowiła w ostatnich latach, zobaczymy, że jej propozycje dość rzadko bądź w niewielkim stopniu były zmieniane przez szczyty przywódców państw UE. Nawet jeżeli wywoływały duże dyskusje.

Danuta Huebner

Pierwsza polska komisarz Unii Europejskiej - ds. polityki regionalnej, eurodeputowana PO, wykładowca SGH