Efekt? Przy ważącej pół tony Basi złamały się jak zapałki i klacz wpadła do środka. I to tak osobliwie, że grzbietem do dołu. Pana Jana w tym czasie nie było. Skoro świt pojechał załatwiać sprawy w urzędzie. Kiedy wracając wjeżdżał na podwórko, wiedział już, że coś z Basią nie tak. Wrócił o 9 rano.
- Rżała rozpaczliwie, wołała ratunku po prostu – gospodarz wciąż przeżywa tamte chwile. Basia jest u niego od 28 lat – to członek rodziny, który skubiąc codziennie trawkę na podwórku zażywa zasłużonej emerytury. Jął więc organizować pomoc. Zwołał sąsiadów, zadzwonił po pomoc do Straży Pożarnej, poprosił o pomoc lekarza weterynarii.
- Nie było łatwo, klacz leżała na grzbiecie, a dostęp do niej był utrudniony – opisuje kpt Andrzej Szacoń z KMPSP w Lublinie. Dopiero kiedy Basia dostała od weterynarza środki uspokajające udało się coś zrobić. – Za pomocą pasów i żurawia strażackiego udało nam się wyswobodzić zwierzę.
Jan Adamiak jest najszczęśliwszym z ludzi. Baśka żyje i ma się dobrze. Kilka razy dziennie smaruje Basię maściami, klacz dostaje także zastrzyki.
- No i daję jej teraz przysmak, ziemniaki parowane w parowniku, żeby Basię nie kusiło wchodzić do garażu…- mówi pan Jan.