- Wyszedł 5 lat temu. Wrócił do domu, a żona mu wybaczyła. Podobno podpalił ją, bo miał artystyczną wizję i widział ją, jak stoi w płomieniach - opowiadają sąsiedzi rodziny z bloku przy ul. Wałbrzyskiej.
Lech J. odsiadywał karę w więzieniu pod Włocławkiem. Jak podaje EXPRES BYDGOSKI, za kratami realizował się artystycznie - wiele godzin spędzał na malowaniu. Jego obrazy przyjeżdżały podziwiać szkolne wycieczki z pobliskich miejscowości.
Oprócz malarstwa zajął się też literaturą. Tworzył wiersze, a jeden z nich poświęcił żonie Jolancie. W "Mojej muzie" pisał tak: "Katowana Muza/ nieświadoma męki/ ślepo kocha/ swego kata/ jego siłą/ hartowana/ tworzy swój/ genialny ślad/ rozsiewając sztukę".
63-letni malarz został zamordowany w środę w swoim domu na warszawskim Mokotowie. Miał liczne rany cięte na cąłym ciele, zadane prawdopodobnie tasakiem kuchennym. Do zbrodni przyznał się 34-letni syn Lecha J. Olgiewrd J. sam zgłosił się na policje. Był pijany, miał 2 promile alkoholu we krwi. W trakcie zabójstwa w domu była też żona rysownika.