- Zatrzymany złożył obszerne wyjaśnienia. Usłyszał zarzut zabójstwa. Motywem zbrodni były relacje rodzinne - wyjawia Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Jak dowiedział się "Super Express", artysta i jego żona, również malarka, często sięgali do kieliszka.
- Nigdy nie było słychać awantur, ale wszyscy wiedzieli, że malarz po alkoholu jest nieobliczalny. Podobno tłamsił i terroryzował żonę i syna - opowiadał mieszkaniec bloku przy ul. Wałbrzyskiej.
- Żona była ślepo zapatrzona w męża. Widziała w nim wielkiego artystę i godziła się na wszystko. Olgierd był bardzo cichy i zamknięty w sobie, ale w końcu coś w nim pękło - dodał nasz rozmówca.
Ludwik Lech J. dla sztuki był gotów na wiele. Kilkanaście lat temu podczas malowania obrazu pijany artysta posmarował kobietę werniksem (lakierem artystycznym) i podpalił. Tłumaczył w sądzie, że miał artystyczną wizję "kobiety w płomieniach".
Żona przeżyła a podczas rozprawy błagała sędziego, aby nie karał męża. Mimo to Ludwik J.
trafił do więzienia na 6 lat. W wierszach zza krat pisał o żonie "Katowana Muza, nieświadoma męki, ślepo kocha swego kata". Brutalnych przejawów artystycznego ducha malarza w końcu nie zdzierżył jego syn. W środę zatłukł ojca tasakiem. W piątek sąd zdecydował, że Olgierd J.
najbliższe 3 miesiące spędzi w areszcie.