Co wydarzyło się w czterech ścianach niewielkiego mieszkania na Służewiu? Jaki koszmar musiał się tam rozegrać i dlaczego syn artysty złapał za tasak i dosłownie porąbał ojca?
W środę kilka minut po godz. 14 do komisariatu policji na Mokotowie przyszedł Olgierd J. (34 l.). - Zatłukłem ojca tasakiem - powiedział do siedzącego na dyżurce policjanta. Ten oniemiał z zaskoczenia. Funkcjonariusze natychmiast pojechali do domu przy ul. Wałbrzyskiej. W mieszkaniu na 6. piętrze znaleźli zmasakrowane ciało Ludwika J. (63 l.). - Mężczyzna w rozmowie z policjantami nie potrafił powiedzieć, dlaczego to zrobił. Szczegółowo jednak opisał przebieg zbrodni - wyjaśnia kom. Magdalena Bieniak z policji na Mokotowie.
Zamordowany Ludwik Lech J. to światowej sławy malarz, grafik i poeta. Swoje prace wystawiał m.in. w Brukseli. Artysta kilka lat temu wyszedł z więzienia. Siedział w nim za podpalenie swojej żony - Jolanty J., która jest również malarką.
- Wyszedł 5 lat temu. Wrócił do domu, a żona mu wybaczyła. Podobno podpalił ją, bo miał artystyczną wizję i widział ją, jak stoi w płomieniach - opowiadają sąsiedzi rodziny z bloku przy ul. Wałbrzyskiej.
Jak relacjonują zszokowani sąsiedzi, Olgierd J. był cichy, spokojny i bardzo małomówny. - Czasami widywałem go, jak siedział na korytarzu i czytał książkę - opowiadają. Dziś Olgierd J. zostanie przesłuchany przez prokuratora. W środę, kiedy przyszedł na policję, miał we krwi blisko 2 promile alkoholu. Grozi mu nawet dożywocie.
Co wstąpiło w mężczyznę? Mieszkańcy bloku uważają, że miał dość apodyktycznego ojca, który po powrocie z więzienia zaglądał do kieliszka i bardzo źle traktował rodzinę. W jednym ze swoich wierszy z więzienia artysta pisał "nie życzę wam spotkania ze mną zresocjalizowanym".